Głos za kostkę mydła
Published on
Translation by:
Fernando GarciaW wilgotnym dorzeczu rzeki Kongo kwitną korupcja i bieda. Przygotowania do wyborów 30 lipca były wielkim wyzwaniem.
Ludzie na rynku w Jasirze nie mają złudzeń co do nadchodzących wyborów w Demokratycznej Republice Konga oraz zysków, jakie im przyniosą ich głosy: Oczekujemy prezentów od kandydatów, inaczej na nich nie zagłosujemy, mówi Integrated Regional Information Network (IRIN) 20-letnia Lobela Lionda.
43-letni Bodouin Lombelejale, ojciec dwunastki dzieci nie uważa, żeby jego głos mógł w jakiś sposób poprawić jakość codziennego życia rodziny: Gdy tylko kandydaci zostaną wybrani, nigdy już tu nie wrócą, i nic się tu nie zmieni. Chcielibyśmy zobaczyć dzisiaj jakieś zmiany.
Prawie dziesięć lat po buncie, który obalił trzydziestodwuletnie rządy prezydenta Mobutu Sese Seko, ludzie nareszcie dostali szansę na to, żeby samodzielnie wybrać prezydenta oraz pięciuset członków parlamentu. Jednak jeszcze na początku czerwca, nikt w Jasirze nie znał daty wyborów, których termin, po wielu opóźnieniach i przekładaniu, został ustalony na 30 lipca.
W dorzeczu Konga wieści rozchodzą się wolno. Z powietrza widać co prawda drogi, które otworzyły ten kraj na belgijskich kolonizatorów, jednak teraz zostały one połknięte przez naturę i znikły w niekończącym się lesie.
Przeprowadzenie wolnych i uczciwych wyborów w tak wielkim kraju, ogarniętym anarchią, jest nie lada wyzwaniem.
Rynek w Jasirze, znajdujący się w regionie Isangi, jest największym miejscem handlu dla 500.000 ludzi. Aby tam dopłynąć z Kisangani, stolicy prowincji Orientale w północnym regionie Konga, potrzeba kilku dni podróży czółnem lub pirogą. Jasira znajduje się w odległości około tysiąca kilometrów od Kinszasy, stolicy kraju.
Płynąc rzekami Kongo i Lomami, łodzią napędzaną przez zewnętrzny silnik, można zobaczyć dzikie lasy porastające opuszczone plantacje oleju palmowego i trzciny cukrowej oraz niszczejące farmy.
W niemal każdej wiosce widać żółte flagi ze znakami Partii Ludu na rzecz Odbudowy i Demokracji (Parti du peuple pour la reconstruction et le developpement) - ktorej szefem jest Joseph Kabila. Kabila doszedł do władzy w styczniu 2001 roku, po tym, jak odziedziczył stanowisko po swoim ojcu, Laurencie-Desire Kabili, przywódcy buntu przeciwko Mobutu.
Brak widocznej opozycji
Flagi innych kandydatów są niewidoczne. Wydaje się, że prowincja Orientale będzie miejscem pewnego zwycięstwa młodego prezydenta. Każdy obserwator IRIN może powiedzieć to samo: "Kabila ma pieniądze, więc wygra".
Na rynku w Jasirze, sprzedaje się niedozwolone leki, wędzoną rybę, banany i ciasto z manioku owinięte w liście. Oprócz drobnego handlu, gospodarka jest w zastoju. Tutejszy elektorat, podobnie jak w innych wioskach w biednym centrum Kongo, ma potrzeby: Chcemy pieniędzy, piwa, lub t-shirtow - mówi jeden z wyborców.
W Kisangani ludzie nosili koszulki ze zdjęciami i nazwiskami kandydatów miesiąc przed oficjalnym startem kampanii.
Przy takiej biedzie, można kupić człowieka za kostkę mydła - mówi siostra Marie Madeleine Bafoe, stojąca na czele katolickiego oddziału Caritas w Isangi.
Widać tutaj również pewien paradoks: wybory, mające służyć końcowi despotyzmu, sprawiają, że społeczeństwo żongluje swoją przyszłością. Nie znamy kandydatów i nie mamy pojęcia na kogo głosować - mówi Bebale Bombole, sprzedawca ryb.
Jest 9.500 kandydatów, a kampania wyborcza trwa miesiąc, więc wielu wyborców nie będzie w stanie podjąć świadomej decyzji.
Brak informacji
Wiadomości dochodzą poprzez radio, jednak na rynku w Jasirze przez ostatni miesiąc nie można było kupić baterii. Stąd też elektorat nie ma dostępu do informacji. Baterie dla większości ludzi są nieosiągalne: kosztują 200 franków kongijskich (czyli 5$), cztery razy tyle co miesięczna opłata za szkołę.
Podczas swojej prezydentury, Mobutu okradał skarb państwa, wydając pieniądze na prywatne jachty, samoloty oraz wystawny styl życia w drogich hotelach na całym świecie. Gdy Kabila senior doszedł do władzy, ludzie mieli nadzieję, że coś się zmieni. Teraz wszyscy boją się, że historia się powtórzy.
W Kongo problemem jest korupcja. Podczas ostatniego skandalu z Ministerstwa Zdrowia zniknęły cztery miliony dolarów - prawie połowa oficjalnej sumy przeznaczonej na lekarzy i szpitale. Pieniądze te zostały odłożone dzięki programowi oddłużania najbiedniejszych krajów świata.
Zarządca Isangi nie zaprzecza, że jego kraj ma problemy z wyborami: Nie mamy politycznej kultury, a wybory są dla nas czymś nowym. Ludzie nie umieją oceniać kandydatów, a ci, którzy rozdają prezenty w przyszłości będą mogli łatwo oszukiwać.
Gdy zarządca został powołany rok temu na stanowisko w rządzie tymczasowym, okazało się, że osoba, która sprawowała je przed nim od lat nie otrzymywała pensji. Co tam komputer: nie było nawet maszyny do pisania, czy papieru!
Przy budżecie 3.000 dolarów uzyskanych od lokalnego rządu, zarządca kupił łódź z silnikiem, aby rozkręcić interes, który mógłby finansować jego urząd.
Planuje również kupno piły łańcuchowej, aby wycinać las i móc zacząć wypłacać pensje sobie oraz innym pracownikom. W tym kraju trzeba wszystko robić samemu - wzrusza ramionami - to się nazywa samofinansowanie.
Translated from A vote for a piece of soap