Pozytywne wibracje, australijski wdzięk — Fraser A. Gorman
Published on
Jeszcze w tym roku 24-letni australijski artysta zamierza podbić Europę pozytywnymi wibracjami oraz folk-rockiem z lat 70. W wywiadzie z Gormanem poruszyliśmy temat dorastania, zamiłowania do rocka klasycznego oraz ... gorących mamusiek z Melbourne.
„Wczoraj, jak totalny turysta przespacerowałem całą drogę z 9 dzielnicy Paryża aż pod samą wieżę Eiffla. To było szalone, ale zarazem bardzo przyjemne”.
Fraser A. Gorman wygląda jakby znalazł się w nieodpowiednim miejscu, zupełnie jak turysta. Usiedliśmy razem w słabo oświetlonym holu paryskiego hotelu, gdzie na tle szkarłatnych ścian stały czarne meble. W zestawieniu z nudnym gotyckim stylem pomieszczenia dzika fryzura Gormana, jego koszula w grochy oraz australijski wdzięk, bardzo rzucały się w oczy.
To pierwsza wizyta Frasera w Paryżu. Ciekawie się składa, że dziś gra w mieście jego rodak, Nick Cave, ale Gorman niestety nie może się na niego wybrać. Pomimo oczywistego rozczarowania, artysta wyznaje z dziecięcą prostodusznością: „Jestem tu, w szalonej Europie, gdzie muzyka pełni ważną rolę w kulturze”.
Jednak gdy Gorman był nastolatkiem i mieszkał w swym rodzinnym Torquay (godzina jazdy na południe od Melbourne) , sprawy wyglądały inaczej. Jąkając się lekko, artysta przyznaje, że znalezienie w szkole przyjaciół o podobnych zainteresowaniach nie było łatwym zadaniem.
„Kiedy dorastałem, wszyscy rówieśnicy nazywali mnie dziwakiem przez to, że grałem w zespole. Torquay to miasto surferów, gdzie nie przykłada się większej uwagi do niczego poza tym sportem. Ludzie lubią słuchać muzyki, ale w mieście nie ma żadnej sceny, żadnych miejsc przeznaczonych do występów”.
„W wieku 14-15 lat zacząłem uczęszczać do szkoły w pobliżu Geelong, miejscowości o około 200-tysięcznej populacji. Tam dołączyłem do zespołu grającego rocka garażowego. Bezpośrednio po ukończeniu szkoły przeprowadziłem się do Melbourne, gdzie byłem jednym z wielu interesujących się muzyką i zupełnie przestałem być postrzegany jako dziwak”.
Odróżnianie się od reszty nie jest jednak tym, czym Fraser się przejmuje. Artysta jest raczej osobą beztroską, która nie popada w kompleksy z powodu pomniejszych niedoskonałości, takich jak na przykład jąkanie się.
„Tak właściwie to podświadomie zacząłem tworzyć muzykę właśnie przez jąkanie. Kiedy miałem około 10 lat, moja mama była przerażona moimi problemami z wymową. Nie miała pojęcia, jak temu zaradzić, więc postanowiła wysłać mnie na lekcje śpiewu. Ostatecznie, zajęcia wcale nie pomogły, ale za to wprowadziły mnie we wcześniej nieznany świat muzyki”.
„Oczywiście nie jąkam się podczas śpiewania, więc pomyślałem «To dobra zabawa!». Jeśli nie cieszy cię to, co robisz, po co do cholery marnować cenny czas? Wielu ludzi pyta skąd u mnie zainteresowanie muzyką. Właściwie to sam nie wiem, nie zastanawiam się nad tym, co robię w życiu, po prostu to robię i tyle!”.
Muzyczni bohaterzy
Trudno nie zauważyć podobieństwa Gormana do Boba Dylana. Porównywanie do amerykańskiego muzyka rozpoczęło się, gdy Fraser skończył 13 lat i dodatkowo potęgowane jest faktem, że australijski muzyk gra na harmonijce i gitarze.
„W wieku dojrzewania moje włosy nagle zaczęły się kręcić, miałem małe afro na głowie. Kiedy byłem młodszy ludzie komentowali «Hej, wyglądasz jak Bob Dylan!», a że uwielbiam tego artystę i uważam, że jest najfajniejszą osobą na świecie, nie sprawia mi to żadnego problemu. W dodatku moje wcześniejsze ksywki były o wiele gorsze, więc «Bob Dylan» zupełnie mi odpowiada!”.
Wśród swych głównych inspiracji Fraser wymienia takich artystów jak Neil Young czy Lou Reed oraz grupę Flying Burrito Brothers. W swym debiutanckim albumie „Slow Gum" wprowadza styl, który zwinnie przekształca amerykańskie brzmienie w australijskie.
To bardzo szczery album, pełen humorystycznych utworów przesyconych wrażliwością, pisanych przez Gormana na jego łożku w „starym gównianym wieloosobowym domu w Carlton, na przedmieściach Melbourne”.
„Niektóre z moich utworów są bardzo dosłowne, inne z kolei zupełnie fikcyjne. Mój album Slow Gum opowiada historię od momentu zakończenia szkoły, aż do teraz. To taki pamiętnik, który oprócz mnie, nie wszyscy będą w stanie zupełnie zrozumieć. Poza prywatnym przesłaniem album zawiera dużo więcej i każdy może znaleźć na nim coś dla siebie” — wyjaśnia Gorman.
Teksty piosenek oraz persona artysty zdradzają jego szelmowski urok. Podczas ostatniego występu pewny siebie Australijczyk zadedykował swój kawałek „Book of Love” mamuśkom z północnej części Melbourne. „Przyznaję, że muszę brzmieć trochę figlarnie mówiąc takie rzeczy, to tylko żarty, ale w prawdzie w Melbourne jest kilka gorących mamusiek”— tłumaczy się Fraser.
Nie wygląda na to, żeby entuzjazm Gormana miał osłabnąć w najbliższym czasie. W trakcie zbliżającego się tournée po Europie artysta chciałby pójść w ślady swojej znajomej, Courtney Barnett, która jest również właścicielką niezależnej wytwórni muzycznej Milk Records w Melbourne.
„Właściwie na wspólną współpracę zdecydowaliśmy się w barze – Courtney zapytała, czy nie chciałbym dołączyć do jej projektu, a ja się zgodziłem. Było to kawał czasu temu, jeszcze przed tym, jak o Courtney zaczęło być głośno. Wtedy jej wytwórnia mieściła się w jej pokoju, a dziś Milk Records zaczyna być bardzo znana”.
I tak, jak w przypadku Courtney Barnett, to tylko kwestia czasu, kiedy świat dowie się o przypominającym Boba Dylana grającym na gitarze i harmonijce australijskim wykonawcy.
YouTube: Fraser A. Gorman - Broken Hands
Translated from Fraser A. Gorman: sunny vibes and Aussie charm