Participate Translate Blank profile picture
Image for Pokémon Go: by zjednoczyć wszystkie ludy naszej nacji

Pokémon Go: by zjednoczyć wszystkie ludy naszej nacji

Published on

Lifestyle

„It’s the End of the World As We Know It” zespołu REM pobrzmiewa gdzieś w tle, kiedy wszyscy w redakcji próbujemy ogarnąć nagłówek na stronie głównej dziennika The Independent: „Pokémon Go googlowane częściej niż pornografia”. Co mówi nam to o czasach, w których przyszło nam żyć?

Ekipa Cafébabel traktuje zawód dziennikarza z najwyższą powagą. Rozumiemy, jak ważne jest odpowiednie przygotowanie do pisania artykułu i jak wartościowy może być porządny reportaż. Dlatego też uzbrojeni w smartfona (sztuk jeden) wyruszyliśmy ostatnio polować na paryskie pokemony. Wybraliśmy miły, pogodny poranek i zaczęliśmy na placu Trocadéro.

To, co przeżyliśmy zakrawało na piekło, połączone z czystym szaleństwem i szczyptą pseudoreligijnego kultu. Nawet teraz, kilka dni później, koszmar powraca do nas we wspomnieniach. Pod wieżą Eiffla – grupka chłopaków ubranych na czerwono. Jeden z nich przewraca oczami i wzdycha: „Jezus, jebany Pidgey”. Przypadkowy przechodzień demaskujący się jako trener okrzykiem: „Nie mogę złapać tego szczura!” (wygląda na to, że w Paryżu roi się od Rattat). Ale przede wszystkim my, spoceni, spaleni słońcem, kuśtykający na pokrytych odciskami stopach, odchodzący od zmysłów z pragnienia, ale nadal cieszący się jak dzieci z tego, że znaleźliśmy Squirtle’a pod katedrą Notre-Dame. Rzucający jednego Poké Balla za drugim, żeby złapać Zubata śmigającego po ogrodach Tuileries. Obrażeni na cały świat za to, że w fontannach naokoło piramidy Luwru nie znaleźliśmy ani jednego Staryu.

Co takiego jest w tej grze, że uzależnia jak koks?

Pokémon Go a siła nostalgii

Powody szalonej popularności Pokémon Go da się podsumować jednym słowem: nostalgia. Tak, tak, mówa tutaj o tym specyficzym uczuciu, które niepostrzeżenie zakrada się od tyłu i czule daje w łeb tak skutecznie, że nie pozostaje nic innego, jak tylko zacząć wspominać przysłowiowe stare, dobre czasy. Czasy, kiedy o czwartej po południu, niezależnie od tego, czy termometr pokazywał temperaturę obserwowaną zazwyczaj na powierzchni Wenus, rzucałeś w kąt górę pracy domowej na temat Rewolucji Francuskiej, przekradałeś obok mamy drzemiącej na kanapie w dużym pokoju (a sen miała lekki) i wypadałeś z domu na podwórko na rogu, żeby spotkać się z kumplem z bloku naprzeciwko.

Miałeś nadzieję, że to może dziś kolega w końcu odstąpi ci Arcanine’a, za którego gotowy byłeś podać mu głowy wszystkich żyjących krewnych na srebrnej tacy. A może to dziś uda ci się przekonać go, żeby postawił wszystko na jedną kartę i sklonował swojego Dragonite’a, żeby móc potem oddać go tobie – ten odważny akt „altruizmu” musiałby oczywiście zostać opłacony całą torbą jajek Eevee i obietnicą zapoznania go z przyjaciółką siostry (tą ładną). Ostatecznie ryzyko utraty Dragonite’a warte było każdej ceny. Stawka była wysoka, możliwości – nieskończone, i można było być pewnym, że tego dnia nic już nie zakłóci wieczystego snu Marata i Robespierre’a, a już na pewno nie twoje wypracowanie na ich temat.

Nintendo może nam wmawiać, że to wszystko po to, żeby „wreszcie wyciągnąć dzieciaki z domów”, ale prawda jest taka, że japońscy geniusze zbrodni dobrze wiedzieli, że to my, „dorośli”, rzucimy się łapać pokemony jak wariaci, szczęśliwi, że w końcu znaleźliśmy jakieś praktyczne zastosowanie dla tych wszystkich drogawych smartfonów, które chowamy po kieszeniach. Nigdy jeszcze luka pokoleniowa nie wydawała się tak nieprzekraczalna jak dziś, kiedy nasi rodzice nie potrafią pojąć dlaczego, u diabła, ich dorosłe dziecko miałoby wyruszać o 4 nad ranem w podróż przez opustoszałe łańcuchy górskie, gdzie nawet myszołowy popadają w obłęd i popełniają samobójstwa z samotności, a wszystko to tylko po to, żeby złapać jakieś „Miju” (cokolwiek to jest). Starsze pokolenienie nie rozumie, że nawet jeśli zamieniliśmy place zabaw na Ople z drugiej ręki i umowę śmieciową, to nadal najlepszymi być naprawdę chcemy, jak nigdy dotąd nikt.

Co więcej, wszechobecność pokemonów (chociaż Międzynarodowa Stacja Kosmiczna potwierdziła, że nie udało im się – jeszcze – sięgnąć gwiazd) w połączeniu ze stosunkowo świeżą koncepcją tzw. rzeczywistości rozszerzonej (augmented reality, AR) mogą przysparzać pewne trudności tym, którzy nie są przyzwyczajeni do zaawansowanych rozwiązań technicznych, które serwuje im Niantic. Dobrym przykładem jest historia Aldo, 75-letniego emerytowengo właściciela kwiaciarni z Rzymu, który nieco się zafrasował, widząc tabuny młodych ludzi spacerujących po okolicy, wpatrzonych w ekrany telefonów i wykrzykujących co chwila niezrozumiałe nazwy. Kiedy Aldo dowiedział się, że chodzi o „niewidzialne stworzenia, które ukrywają się wokół nas”, zdecydował się powziąć odpowiednie środki ostrożności i wysłał swojej żonie France wiadomość z prośbą o to, żeby „zamknęła wszystkie okna i włączyła odstraszacz komarów”.

Prawdziwych przyjaciół poznaje się na arenie?

Trener pokemonów musi się mierzyć z wieloma przeciwnościami losu, ale na ogół nie robi tego sam. Nietrudno znaleźć partnerów do zabawy, bo wygląda na to, że całe nasze pokolenie zdecydowało się odrzucić wszelkie przejawy życia społecznego oraz zawodowego i oddać się bez reszty polowaniu. Są tacy, którzy rzucili pracę, żeby złapać je wszystkie. Tacy, którzy mimo otrzymania ciosu nożem nie chcieli udać się do szpitala, żeby nie przegrać walki o tytuł mistrza areny, która już kosztowała ich trzy Pidgeota i jednego Electabuzza. Tacy, którzy organizują polowania na terenach prywatnych (a nawet tam, gdzie wstęp jest surowo wzbroniony, jak np. w Strefie 51), zapewne wierząc staremu porzekadłu, że wszędzie więcej pokemonów, gdzie nas nie ma.

Liczebność i obsesyjność trenerów gwarantują, że łatwo znaleźć kolegów po fachu. Z drugiej strony łapanie pokmenów to zaskakująco samotne zajęcie. Zawsze miło jest spędzić przerwę w pracy porównując Bulbasaury z kolegami i koleżankami z biura, ale Pokémon Go nie ma wiele więcej do zaoferowania jeśli chodzi o grę z prawdziwymi, żywymi ludźmi. „System dopuszcza możliwość rozgrywania tylko jednego pojedynku naraz. Wystarczy trzech ludzi walczących uparcie o jedną arenę – już czujesz się jakbyś miał tysiąc przeciwników” – wyjaśnia nam zaprzyjaźniony trener, jednocześnie bezlitośnie niszcząc czyjegoś Vaporeona i chwilę potem przejmując arenę nad Łukiem Triumfalnym. Dość dziwne rozwiązanie jak na serię gier, której każda edycja ukazywała się w parach (Red i Blue, X i Y, Sun i Moon), żeby zachęcać graczy do wymiany pokemonów.

Dobra zabawa surowo wzbroniona

Nieważne jak bardzo wciągnęła nas rozgrywka – czasem trudno jest zignorować cały sztab Prawdziwych Dorosłych, którzy nie przegapią żadnej okazji do wytknięcia, że pokemony nie istnieją, a rzeczywistość rozszerzona nie jest prawdziwa. Zazwyczaj Dorośli skąpani są w blasku własnej dojrzałej wyższości – tej samej, która otacza naszych rodziców, kiedy zaczynają opowiadać o zeznaniach podatkowych. Być może psujzabawy decydują się psuć zabawę po prostu ze strachu? Wizja archetypicznego „geeka” – zwyczajowo stroniącego od wszelkich interakcji – wychodzącego na ulicę i rozmawiającego z innymi ludźmi  zdaje się martwić fanów „nierozszerzonej” rzeczywistości. Być może przeraża ich to, że mogliby nie być w stanie kontrolować czy w pełni zrozumieć czegoś, czego nie widać, ale co dzięki zdobyczom technologii może wydawać się prawdziwe. Być może kiedy mówią: „Pokemony nie istnieją”, trudno im uciszyć głos z tyłu głowy szepczący: „Jeszcze”.

Translated from Pokémon Go is blasting off at the speed of light