Owen Lean: licencjat w dziedzinie nauk magicznych
Published on
Każdy, kto dorastał w latach 90 i czytał Harrego Pottera z pewnością spędził długie godziny marząc o zostaniu prawdziwym czarodziejem czy czarownicą. Okazuje się, że aby nauczyć się magii wcale nie trzeba dostać się do Hogwartu – wystarczy pojechać do Dublina.
Codziennie o 9 rano w Londyńskim Covent Garden, zanim jeszcze na dobre pojawią się tu turyści, rozlega się wrzawa. To uliczni artyści i grajkowie ustawiają się w kolejce, żeby wrzucić swoje imię do kapelusza. Ten, którego imię pierwsze zostanie wylosowane, może jako pierwszy zdecydować o której będzie występował tego dnia. Codziennie około 30 chętnych ubiega się o zaledwie 14 miejsc, więc wszyscy czekają w napięciu.
Przy odrobinie szczęścia, na rogu nieopodal sklepu Apple można zobaczyć występującego tam niebieskookiego, jasnego szatyna. Nazywa się Owen Lean i posiada (dosłownie) unikalne kwalifikacje: jest jedyną osobą na świecie, która uzyskała tytuł naukowy z magii.
Studia z Mugolami
Owen dorastał w świecie teatru i sztuki, ale bliską relację z czarną magią nawiązał jako 18-latek, kiedy natknął się na talię kart do sztuczek znalezioną na podłodze w domu rodziców. – Wiem, że kupiliśmy je w sklepie z zabawkami Hamleys kilka miesięcy wcześniej, ale nie jestem pewien, jak się tam znalazły – mówi. Niezależnie od tego, czy był to znak z zaświatów czy też zwykły fart, Owen szybko zorientował się, że ma smykałkę do karcianych sztuczek. – Okazuje się, że magia jest jak teatr. Z tym, że nie musiałem spędzać miesięcy na próbach z ludźmi, których naprawdę nie lubiłem. Mogłem ćwiczyć sobie sam.
Wkrótce Owen pracował nad dyplomem z teatrologii w Trinity College w Dublinie, ale wciąż ciągnęło go do magii – zwłaszcza magii ulicznej. A tak się akurat składało, że uczelnia była położona niedaleko Grafton Street, jednej z najdroższych ulic irlandzkiej stolicy i zarazem jednej z najbardziej ruchliwych ulic w Europie. Na ostatnim roku studiów stanął przed wyborem: napisać 12000 słów na dowolny wybrany temat albo znacznie przystępniejsze 7000 słów na temat danego występu. Jak każdy porządny student, Owen wybrał mniejszą liczbę słów. Jego projektem dyplomowym mogło być tylko jedno: pokaz magii.
Na szczęście wykładowcy zapalili się do tego pomysłu. – Wszyscy wykładowcy w Trinity są totalnie odjechani – twierdzi Owen. I tak pewnego chłodnego poranka w maju 2006 roku, los jego dyplomu rozegrał się o umiejętność zlokalizowania danej karty z talii, używając w tym celu jedynie języka. Tego lata Owen Lean został pierwszym dyplomowanym licencjatem z magii ulicznej. Później przez kilka lat włóczył się po świecie, występował w Londynie i pracował nad swoim występem Roadmage, który zapoczątkował na Grafton Street wiele lat wcześniej.
I wtedy jego dom eksplodował.
Roadmage rusza w drogę
"
– Najlepsze jest to, że nikogo z nas nie było wtedy w domu, wspomina Owen, lata później wciąż trochę niedowierzając. – Pojechałem na tydzień do przyjaciół i poprosili mnie, żebym został jeszcze jeden dzień. Zgodziłem się, chociaż wiedziałem, że będę musiał wydać trochę więcej pieniędzy. I zostałem tę jedną dodatkową noc. Wcześnie rano odebrałem telefon od rodziców, którzy powiedzieli, że o drugiej w nocy nasz dom eksplodował. Gdybym wtedy wrócił, już bym nie żył.
To otarcie się o śmierć jeszcze bardziej utwierdziło Owena w postanowieniu, by utrzymać się z magii. Zaczął więc podróżować najpierw po kraju, a potem po świecie. Spędził trochę czasu w Kanadzie, przez dwa lata żył w Paryżu, gdzie jego „kąt” – miejsce, gdzie zazwyczaj występował – znajdował się tuż przed Centrum Pompidou.
Owen żartuje, że podróżował głównie dlatego, że „znacznie łatwiej jest zmienić publiczność, niż treść spektaklu”, ale czas spędzony za granicą wiele go też nauczył. – Zdajesz sobie sprawę, jak ludzie się różnią, jak różne publiczności wymagają różnych energii. To brzmi trochę metafizycznie, ale nie ma na to lepszego słowa, niż energia. Każdy występ to wymiana energii między artystą a publicznością.
– W Dublinie, gdzie zaczynałem, ludzie byli bardzo skorzy do zabawy. Od początku mieli dużo pozytywnej energii, ale trzeba było więcej czasu, żeby zrobić na nich wrażenie. Za to w Kanadzie wszyscy byli bardziej wyluzowani, ale trudniej było ich rozbawić. Trzeba zaczynać z pułapu publiczności. Tak samo jest ze wszystkim – jeśli próbujesz zbyt energicznie sprzedać coś kolesiowi, który ma doła, nigdy tego nie dokonasz.
Nie ma lepszej rozrywki, niż ludzka defekacja
Jednak czy to w Kanadzie czy w Covent Garden, Owen twierdzi, że każda publiczność ma jedną cechę wspólną: jest bezwzględna. – W teatrze, jeśli jakaś część występu nie jest najlepsza, możesz za chwilę znów przykuć uwagę publiczności. Ale na ulicy, jeśli myśli zaczynają się rozpraszać, rozpraszają się też ciała.
Drugą rzeczą, która sprawia, że występy uliczne mogą być nieprzewidywalne, jest sama ulica. Owen mówi, że na Covent Garden uliczni artyści tworzą bliską wspólnotę, są prawie jak rodzina. Ale w niektórych rejonach panuje bardziej wroga atmosfera. – Na Leicester Square występuje grupa tancerzy breakdance, którzy właściwie przejęli cały plac i nie pozwalają nikomu innemu tam pracować. Z kolei w Paryżu, przy Pompidou, tancerze breakdance byli uroczymi ludźmi. Także to wszystko tylko kwestia szczęścia.
A od czasu do czasu, każdy artysta bywa przyćmiony. Kiedyś, jeszcze w Dublinie, Owen był w połowie spektaklu, kiedy wśród publiczności zrobiło się nadzwyczajne poruszenie. – Zdałem sobie sprawę, że ludzie nie patrzą na mnie, ale na coś za mną, wspomina chichocząc. – Więc odwracam się, a tu jakiś kloszard właśnie robi kupę. W takich chwilach nie mogę nic zrobić, co byłoby dla ludzi lepszą rozrywką, niż widok ludzkiej defekacji. Musiałem poczekać, aż skończy.
Zawsze jest dla kogo występować
Na szczęście prawdopodobieństwo, że Owen będzie w najbliższym czasie miał do czynienia z defekującymi bezdomnymi, jest niewielkie. Ograniczył ostatnio występy uliczne („w tej chwili trzy tygodniowo”) i pracuje jako trener i mówca motywacyjny. Dzięki swojemu doświadczeniu jako magik pomaga innym sprzedawać się na rynku pracy. Oba zajęcia wydają się skrajnymi przeciwieństwami, ale Owen twierdzi, że mają wiele wspólnego.
– Jako artysta uliczny musisz osiągnąć trzy rzeczy: przyciągnąć uwagę ludzi, podtrzymać ją i zbudować z nimi relację, a potem skłonić ich do dania ci pieniędzy. Nazywamy to zasadą ARM (od ang. attention, relation, money, czyli „uwaga, relacja, pieniądze” – przyp. tłum.) i moja korporacyjna kariera polega na uczeniu ludzi, jak wdrażać tę zasadę.
Ale za tą zawodową zmianą Owena stoi też inny powód: jego żona ma w marcu wydać na świat ich pierwszego syna, tymczasowo ochrzczonego „Jumpy” dopóki nie zdecydują się na jakieś imię. Chociaż to nie potencjalny wzrost zarobków tak naprawdę wpłynął na jego decyzję.
– Zarabiam wystarczająco dobrze na ulicy, żeby przeżyć, spłacić hipotekę i mieć jeszcze trochę pieniędzy na koniec miesiąca. Niczego więcej mi nie trzeba – choć kilka lat zajęło mi, żeby do tego dojść. Ale nie chcę doprowadzić do takiej sytuacji, że żeby utrzymać dziecko muszę pracować co weekend i w każde wakacje szkolne – kiedy najlepiej się zarabia na ulicy. Kocham to, ale nie da się tego pogodzić z takim życiem, jakiego pragnę dla mojego syna.
Kiedy się żegnamy, Owen niczego nie żałuje. – Bycie ojcem jest dla mnie nowym wyzwaniem. Ale i tak jestem pewien, że będą takie weekendy, w które będę mógł pójść i dać jeden czy dwa występy. Nie muszę z nich całkowicie rezygnować. Kiedy zrobiło się to raz, nigdy się tego nie zapomina i zawsze jest dla kogo występować.
---
Voglio Vivere Cosi to kolekcja 8 opowieści o alternatywnych i wyjątkowych stylach życia. Spojrzenie na świat, który jest tak blisko, a jednak tak daleko. 8 artykułów na 8 tygodni, starannie wyselekcjonowanych przez redakcję cafébabel – czego chcieć więcej?
Translated from The man with a Bachelor's degree in magic