Participate Translate Blank profile picture
Image for Lenin i Łukaszenka pożerają dziennikarzy na Białorusi

Lenin i Łukaszenka pożerają dziennikarzy na Białorusi

Published on

Translation by:

katarzynakubera

Polityka

Jeśli zdobywanie informatorów, demaskowanie kłamstw i małe zarobki odstraszają wielu, to wyobraź sobie jeszcze ucieczki przed KGB i procesy toczące się jeden po drugim, tylko dlatego, że wykonujesz swoją pracę. Z tym wszystkim zmagają się dziennikarze na Białorusi, gdzie panuje postsowiecka dyktatura.

ZSRR prowadziło walkę ze spontanicznością – budowanie komunizmu było procesem tak delikatnym, że nie można było pozwolić, by choćby włos na czyjejś głowie falował na wietrze bez oficjalnego pozwolenia. W 2012 roku, pomysłodawca komunizmu – Lenin (który przestał słuchać Beethovena obawiając się, że złagodnieje, bowiem za bardzo zasmakował w jego muzyce), wciąż zajmuje miejsce na białoruskim piedestale. Zresztą nie on jeden - ogromna machina biurokracji jaką stworzył nadal funkcjonuje, choć została nieco nadszarpnięta przez kapitalizm i dozę nowoczesności (prawie wolnyInternet i możliwość podróżowania).

Obecnie miejsce partii zastąpiła struktura pionowa: zachłanni ludzie władzy, na których czele stoi Łukaszenka. Wyjaśnił mi to były kandydat na prezydenta, Aleksander Milinkiewicz: ''Łukaszenka sprawuje na Białorusi rządy rodem z XIX wieku. Jeśli jesteś lojalny wobec niego, masz pracę, a jeśli nie, to nie”. Naturalnie, ta obsesyjna kontrola sprawowana przez państwo, w rękach którego znajduje się 70% gospodarki krajowej, daje się we znaki szczególnie mediom, które zajmują ostatnie miejsca w światowym rankingu wolności prasy (Freedom House, RWB i CPJ).

''Szef wezwał mnie do swojego gabinetu (...). Wiedziałem, że w jego gabinecie był podsłuch''

Białoruskie media można podzielić na trzy grupy: oficjalne (mało ambitne, stanowiące przytłaczającą większość, posiadające monopol emisyjny w telewizji); niezależne ( dzienniki ''Nasza Niwa'' i ''Narodnaja Wola'' i media zagraniczne ( kanał telewizyjny ''BelSat'' i ''Radio Rossija'', nadające z Polski). Media niezależne mierzą się z wieloma przeszkodami natury biurokratycznej, co znacznie utrudnia zdobywanie informacji. Korespondenci pracujący dla zagranicznych mediów muszą być przygotowani na najgorsze - zatrzymania, rejestracje i procesy o zniesławienie lub chuligaństwo. Nie wspominając już o tych, którym przyszło pracować na prowincji, gdzie sprawowanie kontroli policyjnej jest najłatwiejsze.

Kontrola absolutna

Białoruscy dziennikarze żyją jak na dłoni, która w każdej sekundzie może się zacisnąć w pięść. Także ci, pracujący dla oficjalnych mediów i lepiej opłacani, nie są bezpieczni. Przekonał się o tym G., 25-letni dziennikarz kulturalny: ''Przygotowywałem materiał o pewnej pani profesor, usuniętej z uczelni z niejasnych powodów. Studenci zebrali podpisy pod petycją o przywrócenie jej na uniwersytet. Po rozmowie z każdym z nich, zasiadłem do pisania. W tym samym czasie, rektor uniwersytetu zadzwonił do mojego przełożonego, naczelnego ''Zwiazdy'' (czasopisma kulturalnego, należącego do państwa), i oświadczył: ''nie możecie opublikować tego artykułu!''. ''Mój szef zaooponował, bowiem od trzydziestu lat kierował pismem, był człowiekiem dobrym i pozwalał nam pracować''. Siedzimy na ławce w parku, otoczonym przez betonowych gigantów. Za plecami G. znajduje się brama, przez którą policja nie pozwala przechodzić. Przesiadamy się na inną ławkę. G. opowiada, jak rektor poszedł na skargę do ludzi z rządu, co poskutkowało tym, że G. został zwolniony, a represje nie ominęły osób z jego otoczenia.

''Szef wezwał mnie do swojego gabinetu, nie powiedział mi tego wprost, ale widziałem w jego oczach, że ubolewał nad tym co się działo. Wiedziałem, że w jego gabinecie był podsłuch''. Podsłuch? ''Tak. Czasami urządzał mi awanturę przez telefon, bo wiedział, że jest podsłuchiwany. W rzeczywistości nigdy się nam nie naprzykrzał ani nie cenzurował naszych artykułów – jeśli chciał coś zmienić, najpierw konsultował to z nami. Jednak czasami musiał ostrzej zareagować, ze względu na podsłuch. Potem zwykle przychodził porozmawiać ze mną w cztery oczy. Mówiłem mu wówczas, że to nic takiego, że w pełni go rozumiem, że jestem świadomy tego, w jakim kraju żyjemy. Niedługo potem, on także został zwolniony. Jego następca, z zawodu wojskowy jest nawiedzony''. Kiedy wypowiada słowo ''wojskowy'', G. stuka się dwa razy w ramię, jakby dotykał niewidzialnych belek. Wykonuje ten sam gest kiedy opowiada o szpiclu pracującym w redakcji, piszącym jeden artykuł na rok.

Promyk nadziei w obliczu cenzury

Na horyzoncie, pośród mroku, nieśmiało wyłania się światło – to BSD(Białoruskie Stowarzyszenie Dziennikarzy), legalne stowarzyszenie, wspierające wolne i uczciwe dziennikarstwo, poprzez organizowanie warsztatów i sporządzanie raportów.

Przewodnicząca stowarzyszenia, Zhana Litvina, objaśnia swoją strategię: ''Istotne jest to, że jesteśmy zarejestrowani. Dzięki temu mamy otwartą drogę do rozmów z rządem. BSD cechuje dyplomatyczność i elastyczność. Współtworzymy także projekt z członkami BZD (Białoruskiego Związku Dziennikarzy), ich oficjalnym Nemezis – oraz z dziennikarzami szwedzkimi, polegający na omawianiu kwestii związanych z etyką zawodową”. Zhana i pozostali członkowie BSD chcą poprawić standardy praktyki dziennikarskiej w kraju nieprzywykłym do wolności: współpracują z ekspertami z zagranicy, angażują się w sprawy Wydziału Dziennikarstwa ( ''z dobrą kadrą, ale związaną z establishmentem”) albo kontaktują się, czasami potajemnie, z młodymi nauczycielami.

''Wybory prezydenckie z 2010 roku były okresem dużego napięcia'', kontynuuje Zhana. ''Już w trakcie kampanii, Minister Sprawiedliwości narzekał, że udzielamy legalnej pomocy dziennikarzom. Chcieli uniemożliwić nam wspieranie tych, którzy byli represjonowani podczas wyborów i po ich zakończeniu, tak faktycznie się stało. Siedmiu członków naszego stowarzyszenia stanęło przed sądem''.

Poza podobiznami Dmitrija Zawadzkiego (zaginionego w 2000 roku) i dziennikarki Weroniki Czerkasowej (zamordowanej w roku2004) niepozorne biuro BSD przypomina sapera, w pocie czoła przecinającego kabelki. Wkrótce rusza kampania na rzecz Antona Surjapina, 20-letniego studenta, który spędził miesiąc w więzieniu KGB, za umieszczenie na swojej stronie internetowej wywrotowych zdjęć (przedstawiających pluszowe misie symbolizujące krytykę reżimu). Surjapin obecnie oczekuje na proces. Kolejne wyzwanie, to zbliżające się wybory parlamentarne, którym tradycyjnie towarzyszyć będzie krucjata przeciwko możliwości dokonania wolnego wyboru.

Przeczytaj także cafebabel.com : ''Młodzi obserwatorzy wyborów na Białorusi''

Jakie są oczekiwania? Władza Łukaszenki zawsze opierała się na dwóch filarach: polityce socjalnej (subwencjonowanej przez Rosję) i na ''słowikach'' (służbie bezpieczeństwa). Od czasu kryzysu zażegnanego w 2011 roku, pozostały mu już jedynie ''słowiki'', a to zwiastuje niepewność. Mówi o tym Aleksander Milinkiewicz: ''Łukaszenka wie, że państwo nie może dłużej utrzymywać gospodarki, jednak prywatyzacja ograniczyłaby jego wpływy – prywatne przedsiębiorstwa trudniej jest kontrolować… A żadna dyktatura samoistnie nie przekształci się w demokrację”.

Jak mówiono Leninowi – dopiero kiedy cokoły i piedestały zostaną obniżone, w Europie Wschodniej zapanuje wolność. Białoruś nadal na to czeka.

Fot.: (cc) profil na Facebooku Antona Surjapina; w tekście: (cc) Bolshakov/Flickr; video: euronewses/YouTube.

Translated from En Bielorrusia, Lukashenko y Lenin comen periodistas