Żydowskie dzielnice - rewitalizacja czy gentryfikacja?
Published on
Wraz z inauguracją warszawskiego Muzeum Historii Żydów Polskich media obwieściły wszem wobec modę na żydowskość. Ale moda, tak samo, jak rewolucja, lubi pożerać własne dzieci. Po epoce rozkwitu wiele dawnych europejskich dzielnic żydowskich boryka się dziś z agresywną komercjalizacją, która zaciera ich oryginalność i ślady bytowania ich dawnych mieszkańców.
Prolog
Jest piękne słoneczne popołudnie, pewnie jedno z ostatnich w tym roku. Z zaułków krakowskiego Kazimierza jak w każdy weekend wylewa się masa ludzi. Jedni wygrzewają się w przed knajpami na Placu Nowym, inni gromadzą się na ulicy Józefa, by popatrzeć na uwijającą się ekipę nowego filmu Lankosza. Na wybudowanej w XVII wieku synagodze Izaaka widzę napis: „Take Away Israeli Style". Skręcam z Izaaka w Jakuba, chcąc spróbować w końcu falafela, tradycyjnej wegetariańskiej potrawy z Bliskiego Wschodu. Na ulicy jest jednak podejrzanie pusto. Podchodzę bliżej i spoglądam na kartkę przyczepioną do drzwi: „Szanowni Państwo, ze względu na Szabat lokal jest dziś nieczynny". No tak, zapomniałam, że dziś sobota.
Krakowski Kazimierz to obecnie centrum życia towarzyskiego. Niełatwo zdać sobie sprawę, że ta popularność to zjawisko całkiem świeże. Żydowskie dzielnice świeciły pustkami odkąd opuścili je ostatni mieszkańcy. Trauma i pustka, które panoszyły się tu po wojnie sprawiały, że mało kto zapuszczał się w te rejony. Miasto wykorzystywało opuszczone kamienice jako budynki socjalne, do których wprowadzała się lokalna biedota. Przez cały okres komuny, każdy „obcy" czuł się tu jak persona non grata. Tylko prawdziwi romantycy potrafili dostrzec w tych opuszczonych ruderach jakieś piękno i potencjał na coś więcej niż kolejną melinę.
Rozdział I - Epoka Wielkich Odkryć
Rewolucja w dzielnicach żydowskich rozpoczęła się mniej więcej w latach 90. To wtedy grupa szaleńców postanowiła otworzyć w zrujnowanej dzielnicy knajpę. Mimo, że czasem odwiedzała ich miejscowa chuliganeria, prosząc o pieniądze z kijami bejsbolowymi w rękach, nie dali się wypędzić. Na krakowskim Kazimierzu istniał już wtedy pewien zaczyn klienteli - w kamienicy na Józefa 16 od drugiej połowy lat 80. działał Dom Aktora. To tam narodzi się mała artystyczna bohema, która zacznie wprowadzać się na Kazimierz w poszukiwaniu tanich czynszów. Starzy mieszkańcy nie będą zachwyceni przybyszami, tymi kolorowymi ptakami z dziwnymi fryzurami. „Żeby nie było z tego jakichś problemów" - będą powtarzali.
Od 1988 roku jest już organizowany coroczny Festiwal Kultury Żydowskiej. Zlążki imprezy, która dziś prezentuje muzykę tworzoną przez Żydów z całego świata i jest transmitowana na żywo przez TVP, były wyjątkowo skromne. Na początku swego istnienia wydarzenie było raczej okazją do wygłaszania odczytów dla lokalnego środowiska naukowego. Lecz po tym, jak cztery lata później Spielberg zaczyna kręcić tu „Listę Schindlera", wykorzystując praktycznie niezmienione przez pięćdziesiąt lat kamienice jako scenografię, dzielnicę zaczynają masowo odwiedzać wycieczki Żydów z Izraela i z USA, zostawiając w kasach lokalnych przedsiębiorców zielone dolary. Biznes zaczyna się kręcić.
Rozdział II - Złoty Wiek
Szimpla Kert w Budapeszcie została otwarta w 2001 roku. Nie potrzeba było nawet jakiegoś wielkiego wysiłku - wystarczył byle jaki bar, meble z drugiej ręki, lekko obciachowy wystrój nawiązujący do komunistycznej nostalgii, a to wszystko w klimatycznej rozpadającej się kamienicy. W ogródku stoi jeszcze stary trabant, a na ścianie kamienicy wyświetlane są od czasu do czasu czarno-białe filmy. Ot, hipsterska mieszanka idealna. Szimpla to prekursorka tzw. ruinpubów - knajp, które na jej wzór zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu w opuszczonych budynkach starej żydowskiej dzielnicy Erzsébetváros. Wokół zaczyna roić się też od małych restauracji i sklepików z rękodziełem, a to wszystko zdobi bogata paleta kolorów i hebrajskie napisy. Ciągnące w tę stronę miasta pielgrzymki młodych ludzi dają nadzieję na nowe życie budapeszteńskiej siódmej dzielnicy.
Jednak ten proces, który daje impuls do rewitalizacji dzielnicy, w efekcie staję się jej przekleństwem. Modny bywalec tutejszych knajp stwierdza w końcu, że będzie cool, jak zamieszka w równie klimatycznej kamienicy z sypiącym się tynkiem. A że ma on o wiele lepsze wykształcenie niż dotychczasowi mieszkańcy, wiąże się to też często z lepszymi zarobkami. Chce też kupować organiczne żarcie i ubierać się w modnych butikach. Ceny w okolicznych sklepach zaczynają stopniowo iść w górę. Tu do gry wkraczają sprytni deweloperzy. Już rok po powstaniu Szimpli zaczynają wyburzać niektóre wolnostojące rudery, a na ich miejscu stawiają nowoczesne apartamentowce. Gentryfikacji starej żydowskiej dzielnicy nie powstrzymują już nawet starania konserwatorów i stagnacja na rynku nieruchomości. Dzielnica, która odżyła dzięki pubom w ruinach, coraz chętniej się ich pozbywa. Wraz z nimi odchodzi pamięć o dawnych żydowskich lokatorach.
Rozdział III - I nie było już nikogo
Przenieśmy się teraz do innej części Europy. Tu wszystko zaczęło się w połowie lat 60. ubiegłego wieku, gdy francuskie Ministerstwo Kultury zaczęło pompować pieniądze w renowację podupadłych paryskich dzielnic. Jedną z nich było prawobrzeżne Marais. Dzięki działaniom władz szybko odrestaurowano stare kamienice, a całą dzielnicę poddano ochronie. Zwiększyła się wartość ekonomiczna całej okolicy, a wokół zaczęły powstawać muzea. Turyści coraz częściej zbaczali z utartych w przewodnikach szlaków i zaczęli zapuszczać się w te rejony.
Jednak pośród tych podupadających czynszówek i małych krętych uliczek mieszkali obok siebie imigranci, robotnicy i społeczność żydowska. Dziś po etnicznej różnorodności nie ma już śladu, bo w Marais nie mieszka już prawie nikt. Większość lokali zamieniono w eleganckie hotele, a małe lokalne sklepiki w wykwintne restauracje. Po mniejszości żydowskiej, która zamieszkiwała tę dzielnicę, zostały jedynie szyldy, mające przyciągać turystów. Zniknęły wytworzone tu przez lata więzi społeczne i poczucie wspólnotowości.
Paryż, tak samo, jak Londyn, ale też San Francisco i nowojorski Manhattan, powoli zamienia się w getto milionerów. Mieszkańcy o niskich i średnich dochodach wypychani są na przedmiejskie blokowiska, gdyż nie są już w stanie płacić czynszów w śródmieściu. Miasta, które niegdyś były przestrzeniami spotkań kultur i klas społecznych, miejscami, w których kiełkowały postulaty zmian społecznych, stają się coraz bardziej homogeniczne. A taki arbitralny podział na biednych i bogatych to tykająca bomba zegarowa.
Epilog
Nie załapawszy się ostatecznie na falafela, powędrowałam w kierunku skrzyżowania ulic Wąskiej i Wawrzyńca. To ostatnio najmodniejszy zakątek Kazimierza. Zaczęło się od belgijskich frytek, a niedawno zaparkował tam zabytkowy londyński double decker serwujący tradycyjne fish & chips. Naprzeciwko tej modnej miejscówki znajduje się hala starej elektrowni, która od 1857 roku oświetlała miasto. Postindustrialne wnętrza sa idealną przestrzenią wystawienniczą. Dziś opuszczony budynek jest ozdobiony przez artystów ulicznych, których sztuka nawiązuje do przeszłości tego miejsca. Jego przyszłość została już bowiem przesądzona. Nowy deweloper zadecydował, że na miejscu elektrowni powstaną nowoczesne apartamenty i hotel. To wspaniała wiadomość dla turystów, ale niekoniecznie dla posiwiałego już Żyda, którego świat odchodzi w przeszłość, ale z którego wszyscy chętnie ciągną hajs.