Witaj w Pentagonie - mitycznej ćpalni Bratysławy
Published on
Piękno każdego miasta polega na tym, że prócz turystycznych arterii znajdziesz w nim „miejsca, gdzie jest lepiej chodzić z nożem”, wymazywane z przewodników i pocztówek. Vrakuński Pentagon, mityczne gniazdo dilerów i narkomanów, przez wiele lat był szpecącą blizną na policzku Bratysławy. Pojechałam sprawdzić jak dziś wygląda zniesławiony narkotykowy supermarket stolicy Słowacji
Przed wyprawą wkładam do torby dwie paczki Cameli - mam zamiar częstować nimi narkomanów, gdy będą mi opowiadali o swoim życiu. Młodzi dziennikarze bywają romantyczni, a ja nie wiem jeszcze, że heroiniści z Pentagonu nie są tak przyjaźni, jak warszawscy squattersi z Foksal, z którymi z fatalnym skutkiem zbratał się kiedyś Cezary Ciszewski.
Tomáš, członek naszej ekipy lokalnej, który obiecał dotrzymać mi towarzystwa podczas wyprawy, do ostatniego momentu ma nadzieję, że zmienię zdanie i zrezygnuję z wizyty we Vrakuńskim Pentagonie. Gdy dzwonię do niego rano, po drugiej stronie słuchawki słyszę: „a więc nadal chcesz tam jechać? Nie przeszkadza Ci deszcz?” Nic mi nie przeszkadza.
Bratysława to niewielkie miasto i choć Vrakuňa położona jest zaledwie 20 minut trolejbusem od centrum, mam wrażenie, że jadę na głębokie przedmieścia. Krajobraz zmienia się stopniowo - słowackie piękne budynki zaczynają ustępować miejsca rozległym parkingom, warsztatom samochodowym i supermarketom. Na miejscu, wbrew moim oczekiwaniom, nie zastaję jednak slumsu, lecz post-komunistyczne, acz całkiem schludne osiedle mieszkaniowe. Na przystanku Toryska czeka już na mnie Tomáš, który, gdy mnie widzi, od razu wskazuje palcem na odróżniający się od innych budynek. A więc to jest Pentagon. Szary krzyk pośród kolorowego jak przedszkole osiedla, tatuaż z błedem na ramieniu Vrakuňy. Ogrom szarego betonu przytłacza jak wysoka gorączka, a skrzydłowy układ budynku powoduje wrażenie, że za chwilę zamknie cię on w sobie jak owadożerny kwiat. Ściany pstrzą białe talerze anten satelitarnych, tchnienie iluzorycznego postransformacyjnego dobrobytu. Z niektórych pustych oczodołów okien wyzierają dykty i kartony, w innych suszą się dziecięce ubranka. Już nas zauważono. Skóra marszczy nam się od bacznych spojrzeń tysiąca oczu - niewidzialnych, lecz ostrych jak igły.
„HEROINA? ŚMIAŁO, CZWARTE PIĘTRO I W PRAWO”
Problemy w Pentagonie zaczęły się po upadku komunizmu, gdy pomieszczenia przeszły w ręce prywatnych właścicieli. Ponieważ wśród kupców było wielu dilerów, niegdysiejszy akademik z czasem zamienił się w największy supermarket z twardymi narkotykami w Bratysławie. Według Milana Čupki, który w 2010 roku napisał dla Pravdy reportaż o Pentagonie, w budynku były piętra, w których na osiem mieszkań w trzech były dilernie o przepustowości ponad pięćdziesięciu klientów dziennie. Do dziś wśród klientów są tacy, którzy biorą na wynos, nie brakuje jednak również tych, którzy konsumują helenę na miejscu i godzinami zalegają na klatkach schodowych. Pentagońskie sklepy z towarem to podobno biznesy rodzinne, więc nawet jeśli jedna osoba trafi do więzienia, reszta dba o to, by nie było przerw w dostawach. Niektórzy tutejsi handlarze zapewnili sobie nietykalność zamieszkując z osobami niepełnosprawnymi, których miasto nie ma prawa usunąć z budynku.
Na pierwszy rzut oka mamy wrażenie, że na porośniętym trawą rozległym dziedzińcu Pentagonu urządzono wielki sąsiedzki piknik. Gdy jednak podchodzimy bliżej, zdajemy sobie sprawę, że na kocach leżą nieprzytomni ludzie, a ci, którzy siedzą, właśnie szukają sobie żył, żeby się wkłuć. Obok jednego z drzew rośnie piękny kwitnący krzew róży. W jego cieniu leży pogrążona w heroinowym letargu około czterdziestoletnia kobieta. Unoszący się w powietrzu fetor moczu otula budynek azotową chmurą. W załamaniu jednaj ze ścian widzę niszę i chcę sprawdzić, co tam jest i zanim Tomáš mnie powstrzymuję, wkraczam w otchłań piekła pełną strzykawek i ludzkich ekskrementów.
Igły i argentyńskie tanga
W pięciokątnej hańbie Vrakuňy oprócz narkomanów i dilerów mieszkają jednak również bardziej tradycyjni przedstawiciele społeczeństwa. Na parkingu przy dziedzińcu widzimy rodzinę wypakowującą zakupy z samochodu i starszą panią wynoszącą śmieci. W jednym z okien siedzi ojciec z około dwuletnim dzieckiem. Z innego dobiega muzyka, może nawet tanga argentyńskie. To jednak nie ci mieszkańcy kompleksu najbardziej rzucają się w oczy. Za jednym z rogów Pentagonu ćpuny rozpracowują pozostawione przez kogoś meble. Z umywalką pójdzie się na skup złomu. Deski się sprzeda. Jeden z mężczyzn nerwowo szarpie drzwi kredensu, które nie chcą się otworzyć. Gdy przyglądam mu się z bliska, widzę wystające spod topu brudne ramiączko stanika. To nie mężczyzna, to kobieta. Wszyscy troje są czymś wyraźnie zdenerwowani, postanawiamy nie gapić się ostentacyjnie i się oddalić. Pentagońscy narkomani są ubrani tak, jakby nadal żyli w poprzedniej epoce. Czapki z daszkiem. Bluzy poprzewiązywane w pasie. T-shirty z Rambo, Myszką Miki, University of Oklahoma i Hello Kitty. Rozczula mnie to na moment.
Chcemy porozmawiać z mieszkańcami Pentagonu, ale najwyraźniej nasze pole magnetyczne ich odpycha. Po długich poszukiwaniach natykamy się na dwóch młodych parkingowych wystawaczy. Proszę Tomáša, żeby zapytał ich po słowacku o mity związane z Pentagonem. Mówią, że kiedyś było tu strasznie i niebezpiecznie, ale dziś jest już lepiej. Najgorsze były walki uliczne. Pytamy o supermarket narkotykowy. Odpowiadają, że jak chcemy kupić twarde narkotyki, to trafiliśmy idealnie. „I co” - pytamy – „to prawda, że tam mieszkają tylko dilerzy i ćpuny? My widzieliśmy też normalnych ludzi”. „Pół na pół” – mówią oni. „Połowa budynku zamieszkana jest przez rodziny, które płacą czynsz, połowa przez ćpunów, którzy nie tylko czynszu nie płacą, ale srają na chodnikach”. I co, miasto nic z tym nie robi? Nie wiedzą.
Słowacka strona internetu podaje informacje, że władze Vrakuňy podjęły liczne inicjatywy mające na celu poprawę sytuacji w Pentagonie. W ramach jednej z nich pracownicy socjalni zbierali igły i strzykawki, by okoliczne dzieci się nie pokłuły. Wszystko to znacznie poprawiło bezpieczeństwo na zewnątrz budynku, zmniejszyło liczbę bójek i strzelanin, nie objęło jednak swym zasięgiem wnętrzności Pentagonu. Na forach czytam, że ludzie odradzają kupno mieszkań w tym rejonie, bo pełno tam „marginesu”. Te przestrogi są chyba skuteczne, bo czynsze w Pentagonie i na całej ulicy Stavbárskiej są o połowę niższe niż w każdej innej części Bratysławy.
Nie dane będzie nam spędzić więcej czasu w Pentagonie, bo nasza obecność, a zwłaszcza nasz aparat fotograficzny, zaczynają być dla mieszkańców Pentagonu nieznośne. Nasza ciekawość weszła w fatalną reakcję z ich nienawiścią dla światła dziennego i przybyszów z prawdziwego świata. Gdy pod naszym adresem zaczynają padać groźby ze strony mężczyzny z tribalami na ramionach i łydkach i gdy po chwili zaczyna on iść w naszą stronę wykrzykując, że zaraz nam rozpierdoli ten aparacik, dociera do nas, że czas się oddalić. A przecież nie zdążyłam nikogo poczęstować ani jednym Camelem.