Warsaw Hussars: Krykiet po polsku
Published on
Warszawa. Wąska uliczka prowadzi między drzewami Lasu Bielańskiego na teren Klubu Sportowego Hutnik. To tutaj ćwiczą członkowie Warsaw Hussars Cricket Club (WHCC), pierwszego - i jak na razie jedynego - klubu krykietowego w Polsce, w którym grają głównie Polacy.
Co weekend mieszają się tutaj szum drzew, ryk ciężarówek mknących po Moście Północnym, pisk dzieci, które przychodzą z rodzicami na spacer, okrzyki kibiców dopingujących piłkarzy Hutnika, wystrzały dobiegające z pobliskiej strzelnicy – i suchy trzask piłki z drewna korkowego uderzającej o wierzbowy kij.
„Reakcje są raczej pozytywne” – mówi Jakub Błażejczyk, prezes i współzałożyciel klubu WHCC, zapytany o to, czy zawodnicy nie są przypadkiem traktowani jak banda wariatów. „Chociaż zdarza się, że ludzie się śmieją i krzyczą <<o, baseball!>>. Ale to zrozumiałe, bo krykiet w polskiej świadomości po prostu nie istnieje”.
Potakuję, wracając myślami do moich własnych znajomych pytających: „Krykiet? To to na koniach? Czy to z młotkami?”.
„Nie zrażam się tym, że ludzie pytają, gdzie nasze konie” – śmieje się Kuba. „Chociaż jest w tym pewien paradoks. To przecież najbardziej konserwatywny sport jaki istnieje, zasady nie zmieniły się od 250 lat. Powinien podobać się Polakom”.
Najbardziej konserwatywny sport na świecie
Skoro już ustaliliśmy, że w krykiecie nie jeździ się na koniach (polo) oraz że nie grała w niego Alicja w Krainie Czarów (krokiet), to o co właściwie chodzi? Kije przypominające wiosła, pięciodniowe mecze, owalne boisko o średnicy 120-140 metrów (sic!) – a do tego fenomenalnie skomplikowane zasady i system punktacji, który wymaga obsługi dwóch osobnych sędziów w czasie całego spotkania. Proste? Jasne, że nie. Nie wspominając już o tym, skąd wziąć w Polsce sprzęt oraz jak propagować dyscyplinę, dla której brak nawet rodzimego nazewnictwa.
Kuba uśmiecha się z niezmąconym optymizmem. „Pracujemy właśnie nad tłumaczeniem zasad gry na polski – to jeden z warunków założenia narodowego związku krykieta w naszym kraju. A sprzęt i stroje da się kupić przez Internet”.
Zaczynam podliczać. Składka członkowska, wynajęcie boiska, sprzęt, wyjazdy na turnieje (ostatnio do Wiednia). Gdzieś w tyle głowy ukradkiem powraca stereotypowy obraz absolwenta Oxfordu od stóp do głów odzianego w nieskazitelnie biały strój. Ma kij od krykieta zawadiacko przerzucony przez ramię, pija tylko single malty i jest obrzydliwie bogaty. Czy krykiet to sport dla bananów i lordów?
„Krykiet uprawiany amatorsko wcale nie jest drogi" - tłumaczy Kuba. „Sprzęt da się skompletować za ok. 200 zł – to tyle, co kiepska rakieta tenisowa”.
„Poza tym, typowy krykiecista to w dzisiejszych czasach raczej Hindus. W Indiach krykiet jest w tym momencie dużo bardziej popularny niż w Wielkiej Brytanii. Dla Hindusów sport narodowy, nie wspominając już o jego wymiarze postkolonialnym. Ponad 90% społeczeństwa interesuje się krykietem na bieżąco – ogląda mecze, gra na ulicy. Wygoogluj <<street cricket>> – zobaczysz jak grają wszędzie i czym się da, odbijają piłkę klapkiem albo deską”.
Googluję. Trafiam na film, w którym amerykański turysta przyłącza się do meczu rozgrywanego na ruinach zburzonej kamienicy gdzieś w Delhi. W innym widzę gracza mierzącego piłką w wicket (bramkę) zrobiony z trójnogiego stołka. Oglądam dzieciaki (obu płci) grające na podwórkach i w wąskich uliczkach oraz mężczyzn w średnim wieku grających w letnie niedzielne popołudnie pośrodku ruchliwej wielopasmowej jezdni.
Czyli jednak nie tylko dla lordów.
„Sport w jeansach się w Polsce nie przyjmie”
Za promocję i organizację krykieta na całym świecie odpowiedzialna jest Międzynarodowa Rada Krykieta (International Cricket Council, ICC), która obecnie zrzesza 106 krajów. Jedynie 10 z nich posiada tzw. pełne członkostwo. Anglia, Australia, RPA, Indie, Nowa Zelandia, Pakistan – jeden rzut oka na listę krajów daje pewne wyobrażenie na temat tego kto rządzi światowym krykietem. Większość drużyn, także reprezentacji narodowych, składa się z członków diaspory hinduskiej i brytyjskiej. To oni przenoszą ze sobą krykiet do krajów, do których emigrują, to także oni w naturalny sposób tworzą potem pierwsze drużyny. ICC ogranicza się do wspierania już istniejących struktur. Warszawska Husaria ma trochę inny pomysł.
„Naszym priorytetem jest promocja krykieta jako dyscypliny sportowej wśród Polaków” – wyjaśnia Kuba. Pierwszą drużyną krykieta w Polsce był Warsaw Cricket Club, założony jeszcze w latach 90. przez członków diaspory hinduskiej. Tam zresztą stawiali pierwsze kroki założyciele Warsaw Hussars. W chwili obecnej 13 z 15 członków WHCC to Polacy, co można by określić jako ewenement. „W całej Europie krykiet native’ów raczkuje. Tak naprawdę to my wyznaczamy drogę innym drużynom. A przecież długofalowe rozwijanie dyscypliny w danym kraju ma sens tylko poprzez popularyzowanie jej wśród rodzimych mieszkańców”. Trudno się z tym nie zgodzić – w innych warunkach sport nie ma szansy wpisać się na stałę w kulturę kraju. Pojawia się i znika razem z falami migracji danej społeczności.
Kuba opowiada o dwóch równoważnych odmianach krykieta: hinduskiej i brytyjskiej. W tej pierwszej liczy się rywalizacja, ta druga natomaist kładzie nacisk na wymiar społeczny – w Wielkiej Brytanii krykiet to raczej rozrywka rodzinna. Która z tych odmian ma szansę przyjąć się w Polsce?
„Żadna. Polacy nie potraktują poważnie sportu, w którym wychodzi się na boisko w jeansach – ale nie przyjmie się też brytyjska wizja idealnie przystrzyżonego boiska na prowincji na którym spędzasz calutki dzień albo i pięć. Musimy wypracować jakąś polską hybrydę”.
Po chwili Kuba dodaje: „Chcemy przekonać Polaków, że warto zrozumieć krykieta. Wystarczy obejrzeć 15 minut meczu z kimś, kto zna zasady – to naprawdę nie jest trudne, jest po prostu inne”.
Ludzie, po co to wszystko
Łatwo zrozumieć dlaczego w krykieta grają w Polsce przybysze z krajów, gdzie jest to sport narodowy. Ale kto i dlaczego decyduje się nagle zaangażować w zupełnie nieznaną w jego kraju dyscyplinę?
Ja sama wybrałam się na pierwszy trening prawie rok temu. Zdarzało mi się sędziować. Znam członków drużyny osobiście – i nadal nie udaje mi się znaleźc wspólnego mianownika, który by ich łączył. Najmłodszy członek WHCC ma 13 lat, najstarszy 42. Do klubu należą m.in. indolog, licealista, reporter radiowy, pracownik korporacji, studenci zarządzania i Akademii Sztuk Pięknych oraz ochroniarz. Część ma poglądy prawicowe, część lewicowe. Niektórzy chodzą na co dzień w garniturach, inni w dresach. „Właściwie to nawet nie wszyscy mówimy po angielsku” – przyznaje Kuba.
Próbuję z innej strony. Wypytuję o to, jak usłyszeli o grze w krykieta – może coś przegapiłam? Może istnieje coś, co zamienia Polaków w zapalonych krykiecistów? Jak się okazuje, ilu ludzi, tyle różnych dróg do krykieta. „Przeglądałem egzotyczne transmisje sportowe i zobaczyłem mecz krykieta”. „Pojechałem do Indii i zastanawiałem się w co oni takiego grają”. Sam prezes klubu pierwszy raz usłyszał o krykiecie na lekcjach angielskiego. Nauczyciel Australijczyk sprawdzał wynik meczu w czasie zajęć.
Wciąż nic. Zostaje mi już tylko jedno naiwne pytanie: za co lubisz krykieta? „Jest zupełnie inny niż wszystkie inne sporty w Europie”. „To fajne uprawiać inny sport niż wszyscy”. „Wydawało mi się to potencjalnie ciekawe, nietypowe”.
A zatem hipsterstwo? Być może, ale kiedy sama zaczynam pełnić rolę sędziego punktowego, udzielam sobie innej odpowiedzi. Po trzech godzinach prażenia się na nieznośnym słońcu i obserwowania, jak grupa kolesi ugania się za małą czerwoną piłką, pojawia się zrozumienie: krykiet nie uznaje kompromisów. Podobnie jak szachy, go i mechanika kwantowa, sport ten obiecuje śmierć z nudów postronnym obserwatorom – oraz emocje sięgające zenitu wszystkim, którzy zadadzą sobie trud zrozumienia jego zasad.
---
WHCC organizuje co roku CEE Native 6c Cricket Cup - jedyny w Europie turniej dla drużyn złożonych z zawodników urodzonych w krajach Starego Kontynentu.
Huzarzy chętnie opowiadają o krykiecie - można się z nimi kontaktować pod adresem: [email protected]