W domu córki mojej
Published on
Translation by:
Natalia SosinW domu opieki dla kombatantów w Warszawie, nad reliktami przeszłości starsi ludzie budują nową przyszłość.
To było jak dziwna wizja przyszłego świata. Mały kompleks budynków usadowionych pomiędzy szarymi warszawskimi blokami. Przeciętne, podobne do siebie, funkcjonalne, stanowią spadek pozostawiony przez Sowietów miastu zniszczonemu przez II wojnę światową. Teraz jednak błyszczące towary zachęcające z witryn sklepowych kontrastują z ukrytym ze szarymi zaułkami i zielonym skwerem Domem Kombatanta.
Na krótkiej ubitej ścieżce wiodącej do wejścia spacerują starsze pary, powolnie mijając pomnik upamiętniający wojnę, lub przysiadując w grupkach na kamiennych ławkach. Witamy w nowym świecie starzejącej się Europy. ONZ stwierdza że w 2050 35% populacji będzie miało powyżej 65 lat. To nie jest jedynie kwestia emerytur. To kwestia tego, co rozumiemy pod pojęciem standardu życia, kwestia bycia odciętym od systemu skupionego na reprodukcji i przedłużaniu istnienia gatunku.
Starość - nowa młodość
Polska nie jest wyjątkiem w Europie. Światowa Organizacja Zdrowia przewiduje, że gdy w 2050 30% populacji będzie mieć ponad 65 lat, sama populacja zmniejszy się o 15%. W obliczu konieczności zmian podyktowanych ekonomią, w 1999 Polska wprowadziła reformę emerytalną.
Ludzi mieszkających w Domu Kombatanta ta reforma nie dotknie. Wszyscy urodzeni przed 1949 będą nadal korzystać ze starego systemu. Tego samego, sowieckiego systemu, który około 25 lat temu nakazał wybudowanie domu. Pracuje w nim około 130 osób zajmujących się grupą około 200 pensjonariuszy. Poza windą w kolorze butelkowej zieleni i ciasnymi, dusznymi korytarzami, miejsce wygląda na przyjemne do życia, czyste i dobrze prowadzone. Jak się później dowiedziałem to jeden z lepszych tego typu przybytków w Warszawie.
Dom wspomnień/wspomnienie domu
Pokoje nie są małe, a pomimo tego wypełnione po brzegi. Gdy weszliśmy do jednego z nich zwróciło się ku nam wiele twarzy, fotografie dawno utraconych ukochanych, medale i lalki - wszystko błyszczące czystością. Słuchając pani Ireny Putkiewicz w jej pokoju, słuchaliśmy trudnej historii jej kraju. Poorana zmarszczkami twarz kobiety urodzonej w 1934 jest jak zapis opowieści przetrwania obozu koncentracyjnego, bycia ściganą przez Niemców, walki w Powstaniu Warszawskim, po którym została więźniem politycznym komunistycznego reżimu. Przedmioty, relikty przeszłości, oświecają drogę opowieści o tym, jak zmuszona została do opuszczenia domu rodzinnego i rodziców, profesorów, części wyniszczonej przez wojnę inteligencji. List z Fundacji Shoah zdaje się być tu nie na miejscu, niemy w obliczu jej historii. Niemy w obliczu fizycznej pamiątki po wojnie, widocznej na jej ciele rany, która sprawiła, że może tu dziś mieszkać.
Inni, jak mówi, niekoniecznie mają takie "uprawnienia". Mieszka w domu już 16 lat, a lista oczekujących jest bardzo długa. Jednakże, jeśli zapłacisz możesz ominąć kolejkę- jak twierdzi korzysta z tego wiele osób nie będących weteranami. Dziś wszyscy są skorumpowani, narzeka, pracownicy kradną nam jedzenie, lekarstwa nie docierają. Walczyłam o to, żebyśmy mieli samochód, żeby ludzie mogli się stąd ruszać. Teraz mamy samochód, ale jeździ nim tylko żona dyrektora, a szofer śpi w naszym domu.
Narzeka na zmiany jakie nastąpiły po wojnie. Warszawa została zniszczona, inteligencja wybita, władza dostała się w ręce "ludzi ze wsi, którzy myślą, że garnitur zrobi z nich kogoś". Teraz już nie ma komunizmu, ale kultura korupcji i myślenia tylko o sobie przetrwała. Dziś wszystko obraca się wokół pieniędzy, ludzie dla niczego nie mają szacunku.
Pani Irena sama przyznaje że w pewnej cząstce jest temu winna. Kiedyś musiałam iść do szpitala. Tam pozostawili mnie całkiem samą, bez opieki, dopóki moja rodzina nie przyjechała i nie wsunęła lekarzowi koperty. Ale co mogliśmy zrobić? Jak inaczej uzyskać leczenie?
Rozmawiamy w najlepsze, gdy gong obwieszcza porę popołudniowego posiłku: małej miski zupy i kilku parówek - niezbyt wiele. Widzicie?, pokazuje pani Irena. Mała porcja zupy jest niczym w porównaniu z wielkimi ilościami truskawek i ciasta, jakimi zostaliśmy ugoszczeni.
Byle mieć zajęcie
Dzięki mężowi, który był pilotem, otrzymuje teraz 200% przeciętnej emerytury i może pozwolić sobie na takie szaleństwa. Normalnie dom zabiera 75% emerytury, zostawiając niewiele na wydatki. Jak mówi przyjaciółka pani Ireny, dla tych z mniejszymi przychodami życie jest dużo cięższe. Głosowała na Lecha Kaczyńskiego i czuje się teraz oszukana. Nic dla nas nie robią, z każdym następnym liderem przychodzą te same obietnice i ta sama korupcja.
Pomimo tego, pani Irena jest bardzo zajęta. Wstaje codziennie o szóstej i pracuje w stowarzyszeniu emerytowanych pilotów. W domu spotykamy także malarzy i rzeźbiarzy. Uwolnieni od wymogów społeczeństwa, pensjonariusze tworzą, zamiast poddawać się kapitalistycznej pogoni nadrabiania i podróży, jak zachodni emeryci.
Nawet w malutkiej kaplicy na piętrze jest ruch- około setki ludzi przyszło na niedzielną mszę, a kilka lat temu odbył się tu nawet ślub stulatka z 50-letnią kobietą. Starsi mieszkańcy domu, z którymi rozmawialiśmy wydają się być zadowoleni. Rajmund i Małgorzata, w wieku 82 i 96 lat, chwalą sobie mieszkanie w tym dziwnym miejscu poza historią. Gdy spoglądaliśmy na nich, odchodzących powoli w kierunku domu, smakujących pierwsze wiosenne truskawki, nie mogliśmy się oprzeć wrażeniu, że zobaczyliśmy fragment przyszłości.
Translated from In the house of my daughter