Ukraińska rewolucja od kuchni
Published on
Kiedy przyjechałem do Kijowa na początku października, nic nie zapowiadało nadchodzących wydarzeń. Miasto, bardzo przypominające Warszawę, tętniło życiem. Jednak już w połowie listopada, wraz ze zbliżającym się ostatecznym terminem podpisania umowy rozpoczynającej proces integracji z Unią Europejską, dało się wyczuć narastające napięcie.
Początkowo niewielkie manifestacje szybko przerodziły się w ogromny ruch zjednoczenia Ukrainy z Unią, pod wspólną nazwą EuroMajdan. To właśnie tu, na Majdanie Niezależności, w samym sercu naddnieprzańskiej stolicy dokładnie dziewięć lat temu Ukraińcy dokonali pierwszego wielkiego kroku w stronę Zachodu – kiedy Polska wstępowała do Unii Europejskiej, u naszych wschodnich sąsiadów wybuchła Pomarańczowa Rewolucja.
Jednak po krótkiej prezydenturze Wiktora Juszczenki nastąpiło panowanie jego konkurenta, Wiktora Janukowycza. „Panowanie” w tym wypadku to najtrafniejsze określenie, bowiem, jak pokazały wydarzenia ostatnich dni, obecny prezydent podąża ścieżką wytyczoną przez białoruskiego dyktatora Aleksandra Łukaszenkę – ścieżką ku absolutnej władzy i zacieśnianiu stosunków z Rosją.
Z flagami na ulicę!
Kiedy Janukowycz jechał do Wilna, aby (jak się wkrótce okazało) nie podpisać umowy z Unią Europejską, na Majdanie Niezależności stało już około stu tysięcy mieszkańców stolicy – głównie studentów, ale także robotników, pracowników naukowych, polityków i przedstawicieli niemal wszystkich innych warstw społecznych. Nad głowami zebranych powiewały różne flagi: od nacjonalistycznej czerwono-czarnej, przez państwowe niebiesko-żółte z trójzębem aż do flag państw europejskich, m. in. Polski czy Zjednoczonego Królestwa. Wszyscy zebrani przyszli w jednym celu – aby ukazać swoją determinację w dążeniu do realizacji zapisanego w Konstytucji Ukrainy jednoczenia się ze strukturami międzynarodowymi, w tym z Unią Europejską.
Jednak, jak wiemy, wizyta prezydenta w stolicy Litwy nie przyniosła spodziewanego rezultatu. Ludzie zebrani na ulicach ukraińskich miast oraz przedstawiciele diaspory ukraińskiej na całym świecie nie przerwali protestów, licząc na to, że ich skala przekona Janukowycza do zmiany zdania. W odpowiedzi napytanie, jakie znaczenie dla głowy ukraińskiego państwa mają masowe manifestacje i jak zamierza na nie zareagować, polityk odparł: „Chcą stać na ulicy? Niech stoją. To miejsce publiczne, mają do tego prawo”.
W piątek wieczorem, na kilka godzin przed tragiczną w skutkach pacyfikacją manifestacji, sam również poszedłem na Majdan, żeby wraz z moimi ukraińskimi kolegami posłuchać wypowiedzi opozycyjnych polityków oraz przybyłych wcześniej polskich parlamentarzystów. Stojący na placu tłum podnosił się na duchu, śpiewając co godzinę państwowy hymn, a nad głowami zebranych co chwilę przetaczały się okrzyki „Hańba!”, „Zeka precz!” [Zeka – żargonowe określenie więźnia; W. Janukowycz był w latach 70. skazany za kradzież i pobicie. Przyp. aut.], „Rewolucja!”. Z bardzo pozytywną reakcją spotkało się przemówienie Witalija Kliczki, przywódcy opozycyjnej partii UDAR, w którym były pięściarz zapewniał, że zrobią wszystko, żeby władza ekipy obecnego prezydenta zakończyła się jak najszybciej. Kliczko zwieńczył swoją przemowę mocnym stwierdzeniem: „Jeśli Janukowycz dożyje wyborów prezydenckich 2015 roku, my, jako opozycja, będziemy musieli przyznać się do porażki”. Do głosu doszedł również polski eurodeputowany Ryszard Czarnecki, po ukraińsku zapewniając zebranych na Majdanie manifestantów o ciągłym wsparciu polskiej dyplomacji oraz przypominając, że Bruksela czeka na Ukrainę z otwartymi ramionami.
Stłumić rewolucję
Kiedy godzinę później przeciskaliśmy się w stronę stacji metra przez tłum protestujących, nie przypuszczałem, że jeszcze tej samej nocy do akcji zostaną wprowadzone oddziały służb specjalnych, które tak brutalnie spacyfikują manifestantów. Czytając w sobotę rano wiadomości i przeglądając portale społecznościowe, odniosłem wrażenie, że obudziłem się nie na Ukrainie, ale na rządzonej twardą ręką Łukaszenki Białorusi. Jak się później dowiedziałem, główną przyczyną tak radykalnego rozwiązania sytuacji były działania prowokatorów – częściowo opłaconych przez ekipę rządzącą a częściowo samozwańczych anarchistów. Komitet EuroMajdanu zareagował od razu – przenosząc większość opozycjonistów z Majdanu do Soboru św. Michała Archanioła, a później w jeszcze inne miejsca oraz prosząc protestujących, żeby nie dali się sprowokować, a manifestacje nie straciły swojego pokojowego charakteru.
Jednak dla światowej opinii publicznej wydarzenia piątkowej nocy miały jednoznaczny wydźwięk. Janukowycz, który wprawdzie zaprzeczył, jakoby wydał rozkaz interwencji służb specjalnych, zaczął być otwarcie w mediach zachodnich porównywany do Łukaszenki. Na portalach społecznościowych pojawiły się również pogłoski o rzekomym przybyciu sił rosyjskich i przygotowaniach do wprowadzenia stanu wyjątkowego – te z kolei zdementowała dziś Kancelaria Premiera.
Nadzieja na przyszłość
Ludzie nie przestali manifestować. Jeden ze studentów Akademii Kijowsko-Mohylańskiej, zapytany, czy jest dla Ukrainy nadzieja odpowiada: „Niczym się nie przejmuj. My to jeszcze załatwimy”. Ruchy studenckie i obywatelskie, które zrodziły się zaledwie dwa-trzy tygodnie temu, rosną w siłę. Niezaprzeczalnie dla ukraińskiego społeczeństwa zaczyna się nowy etap rozwoju. Ale kiedy Ukraińcom uda się wykonać następny krok oraz jak będą przebierać wybory prezydenckie 2015 roku? Ciężko tu o jednoznaczne odpowiedzi. Miejmy nadzieję, że w przeciwieństwie do rozwoju wydarzeń po Pomarańczowej Rewolucji, tym razem mieszkańcom kraju nad Dnieprem uda się pójść za ciosem i wprowadzić swoje państwo na drogę demokracji i eurointegracji.