Traktat Lizboński - o co chodzi?
Published on
Translation by:
AgnieszkaŁękawaTraktat Lizboński, uchwalony 1 grudnia 2009 r., jest jednym z tych elementów UE, o których się wciąż słyszy, choć niewiele się o nich wie. Mały przewodnik.
Traktat Lizboński nie jest ani światowym panaceum, ani wcieleniem zła, tylko prostą reformą w stylu tych z Maastricht, Amsterdamu czy Nicei. Co to znaczy? Wcześniej mieliśmy dwa traktaty: o Unii Europejskiej (TUE) i o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej (TFUE); Traktat Lizboński ich nie zastępuje (jak miała zrobić poprzednia Konstytucja), tylko zwyczajnie wprowadza modyfikacje, dlatego jest trudniejszy do czytania.
Dlaczego mówi się, że Traktat Lizboński zwiększa ochronę praw człowieka?
Ponieważ od teraz, kiedy obowiązuje prawo europejskie, trzeba respektować Kartę Praw Podstawowych. Niedawny przykład: kiedy komisarz ds. sprawiedliwości, Viviane Reding, wypowiedziała proces przeciwko Francji w związku z wyrzuceniem Romów, zrobiła to z argumentem w ręku: Dyrektywą 2004/38 o wolności przepływu obywateli, co przed Lizboną nie byłoby możliwe.
Dlaczego mówi się, że ma największe znaczenie dla społeczeństwa?
Po pierwsze, przez pojawienie się nowego instrumentu legislacyjnego, inicjatywy obywatelskiej, ale szczególnie dzięki większemu znaczeniu Parlamentu Europejskiego, parlamentom narodowym i regionalnym.Na początku PE był tylko organem doradczym, później zdobywał więcej władzy. Traktat Lizboński kończy ten proces, teraz znacząca większość ustaw jest zatwierdzana również przez parlamentarzystów, nie tylko przez Radę Europejską (także decyzje budżetowe i dotyczące polityki zagranicznej). W ten sposób ten, na kogo bezpośrednio głosowaliśmy, realnie decyduje o ustawodawstwie, które wchodzi w życie. Co więcej, tak parlamentarzyści narodowi jak regionalni będą mogli wlepić czerwoną kartkę ( ) jeśli stwierdzą, że UE ingeruje w ich kompetencje.
Lepiej stawimy czoła globalnym wyzwaniom?
Skuteczność i powodzenie tej strategii jest dyskusyjne, ale jej wprowadzenie w życie wykonanie stworzyło dwa wyróżniające się stanowiska w dyplomacji europejskiej. Pierwszy to Przewodniczący Rady Europejskiej (urząd ten piastuje Herman Van Rompuy), drugi to Wysoki przedstawiciel Unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa (Catherine Ashton). Chociaż ani Van Rompuy, ani Ashton nie są pożądanymi przez świat mówcami, to oboje spełniają swoje funkcje. Posiadanie stałego przewodniczącego w Radzie Europejskiej zapewnia ciągłość i spoistość, w rzeczywistości nie jest on prezydentem 27 państw, tylko 27 osób, które nie zwykły zgadzać się między sobą, każda z nich zamierza zdobyć coś dla swojego kraju i dobrze, gdy pojawia się ktoś, kto sprowadza ich na ziemię. Jeśli chodzi o baronową Ashton, chociaż jej osobowość nie jest promieniująca, rozwija największe dyplomatyczne zadanie z którym nikt w Unii się nie zmierzył, dajmy jej czas.
Co więcej, Traktat z Lizbony, tak jak i poprzednie, szanuje kompetencje narodowe: ani nie zalegalizowano aborcji, ani nie sprywatyzowano systemu ochrony socjalnej... to tylko nowe narzędzie pozwalające na rozwój, powolutku, ale miejmy nadzieję, że w drodze do lepszej integracji europejskiej.
Fot. główne: (cc) wonderbjerg/Parlament EU: (cc) European Parlament/Flickr
Translated from Cómo desenredar el Tratado de Lisboa