Szumowska: niektórzy reżyserzy woleliby, żebym była facetem
Published on
Z Małgośką Szumowską i Mateuszem Kościukiewiczem spotkaliśmy się przy okazji festiwalu Kinopolska 2013, podczas którego prezentowali publiczności „W imię …”. O filmie, życiowej odwadze, kompleksach Polaków i o tym, że gdyby była facetem, środowisko reżyserów traktowałoby ją bardziej serio – Małgośka Szumowska
Cały wywiad znajdziesz tu.
"W imię..."
Czy ksiądz Adam cierpi tylko dlatego, że jest księdzem i homoseksualistą?
Małgośka Szumowska: Nie, tu chodzi o coś jeszcze innego – przede wszystkim o jakąś samotność. To jest film o samotności, o niespełnieniu miłosnym i o tęsknocie za bliskością. Problemy celibatu, kościoła i homoseksualizmu są na drugim planie. To nie miał być film publicystyczny, bo gdyby miał nim być, wzięlibyśmy historię jeden do jednego z gazety i powiedzieli, że to jest film przeciwko celibatowi i o homoseksualizmie. My jednak chcieliśmy te proporcje odwrócić, chcieliśmy, żeby to był film o człowieku i rozgrywał się na tle pewnych problemów. Filmy, które nie narzucają odgórnie jakiejś tezy zawsze mocniej działają na widza. Ten film taki właśnie jest – otwarty i nieoceniający bohaterów.
A co z zakończeniem filmu? Po scenie seksu księdza z Dynią widzimy Dynię w sutannie. Jak to interpretować?
M: Myślę, że w Polsce interpretacja filmu jest dosyć jasna. W polskiej prasie było wiele artykułów na temat tego, że kościół często mówi, że homoseksualizm go nie dotyczy. Wszyscy oczywiście wiedzą, że homoseksualizm jest wszędzie. W kościele jest on jednak bardziej skrywany – kościół absolutnie nie chce przyznać się do czegoś, co jest oczywiste a zrazem zakazane. Bardzo często dzieje się tak, że ksiądz ma romans z młodym chłopakiem z biednej rodziny i żeby trzymać go przy sobie – załatwia mu seminarium. Dla takiego chłopaka nie ma pewnie lepszego wyjścia, bo przecież sam nic nie zdziała, sam nie opłaci sobie edukacji, sam nie pojedzie do miasta. Ta scena jest bardzo ironiczna – ona po prostu pokazuje pewien zamknięty krąg, pewien mechanizm kościoła, coś, co ciągle będzie się działo. Ta scena była nakręcona po to, żeby ten mechanizm obnażyć i jest właściwie jedyną sceną, w której ja sama się jakoś ustosunkowuję do kwestii kościelnych. To jest takie ironiczne i bardzo prawdziwe zakończenie, ale wiem też, że w różnych krajach jest ono różnie interpretowane. To zakończenie nie zawsze jest zrozumiałe, bo nie wszędzie istnieją takie problemy.
szumowska
W jakim stopniu swoje osiągnięcia zawdzięczasz szkole, a w jakim talentowi, odwadze i doświadczeniu?
M: Przede wszystkim zawdzięczam je odwadze. Nie należy się bać – odwaga determinuje jakikolwiek sukces. Przesadne liczenie się z opinią innych na swój temat, co jest często cechą młodości, jest obciążające i nie pozwala na to, żeby zrobić krok do przodu. Trzeba ufać sobie i w ogóle nie przejmować się opinią innych na swój temat, a to jest bardzo trudne. Ja chodziłam do świetnej szkoły. Szkoła filmowa za moich czasów była jeszcze bardzo dobra uczelnią. Myślę, że teraz to się zmieniło. Wtedy były jeszcze wielkie nazwiska – uczył mnie Has, po korytarzach przechadzał się Kieślowski, czuło się atmosferę mistrzów. Myśmy trafili jeszcze na to pokolenie starych wyjadaczy, którzy moim zdaniem i nas i wydział operatorski bardzo dużo nauczyli, ale właśnie głównie życia. Na przykład mnie Has zawsze uczył, że raz: mam robić to, co czuję i nie przejmować się tym, że na przykład dostanę tróję, bo się profesorom moja etiuda nie będzie podobała, a dwa: że nie można się zamykać na opinie innych. Jeśli komuś coś polecam, to polecam taką wewnętrzną odwagę.
W środowisku reżyserskim czuć dosyć mocno testosteron. Czy Ty uważasz, że jesteś tam traktowana na równi z mężczyznami?
M: Ja bym sobie na pewno nie pozwoliła, żeby ktoś mnie traktował inaczej. Mam bardzo silną osobowość, więc jakoś sobie daję radę w tym męskim środowisku. Mam jednak zawsze wrażenie, że gdybym była mężczyzną reżyserem z moimi sukcesami, to środowisko byłoby bardziej zadowolone. I tego jestem w stu procentach pewna. Odczuwam, że drażniące jest to, że jestem kobietą, że mam sposób zachowania, mówienia, który jest bardzo „do przodu” i że gdybym była mężczyzną ze swoimi osiągnięciami, a mam w tym momencie kilkadziesiąt nagród , to nastawienie byłoby inne.
Twoje filmy, dystrybuowane za granicą, są albo nagrywane w Polsce, albo grają w nich polscy aktorzy. Czy Ty chcesz pokazywać Polskę i polskość w jakiś określony sposób zagranicznej publiczności?
M: Tak. Z filmu na film jestem coraz bardziej przekonana, że kraj, z którego pochodzę jest bardzo ważny, że moje korzenie mnie ukształtowały. Dlatego chcę, żeby tłem dla moich filmów była Polska. Chcę opowiadać o Polsce, ale niekoniecznie wprost. Na pierwszym planie powinna być zawsze jakaś uniwersalna historia, a na drugim planie chcę osadzać ją konkretnie w polskości, bo uważam, że to ciekawi świat.
A czy to, że jesteś Polką ma jakieś znaczenie dla Twojej kariery?
M: Myślę, że w Europie nie przystawiają Ci stempla „jesteś z Polski” w negatywny sposób. Jeśli już – to pozytywnie, w ten sposób, że lubi się polska kulturę, wspomina się starą polską kulturę, jeszcze zza Żelaznej Kurtyny. Nie mam poczucia, że bycie Polką w czymś mi przeszkadza, chociaż na pewno jest tak, że Polacy mają wielkie kompleksy i to wpływa na nasz wizerunek na świecie. To jest chyba także nasza bardzo drażniąca cecha.
Wielkie dzięki dla Stefana Michalskiego i Agaty Bieleckiej, dzięki którym powstał ten artykuł.