Stambuł. Rozpoczęło się pojednanie między Turkami i Armeńczykami
Published on
Translation by:
Wioletta MiśkoPrzypadkowa śmierć 25-letniego armeński żołnierza, Sevaka Shahin Balikci, z rąk tureckiego towarzysza broni, 24 kwietnia, była tragicznym zbiegiem okoliczności, który zrujnował wyjątkową w tym roku Wielkanoc. Ta zbiegła się z uroczystościami upamiętniającymi ludobójstwo Ormian [głównie wyznawców chrześcijaństwa], wzmacniając delikatną kwestię relacji między Turkami i Armeńczykami w Turcji.
W Stambule wspominano, płakano, ale również świętowano poprawę współżycia obu narodów, które polepsza się z roku na rok, głównie dzięki dziennikarzowi-męczennikowi i Armeńczykom nowego pokolenia. Dziennik z pogodnych Świąt Wielkanocnych.
Brak uznania przez Turcję zbrodni z 1915 roku pozostaje trudnym zagadnieniem, często uznawanym za kluczowe dla akcesji do Unii Europejskiej. Oczywiście, ponieważ w porównaniu do innych problemów, takich jak konflikt z Kurdami na wschodzie lub okupacja wojskowa Cypru, jest pod większą presją międzynarodową. Już od przyjazdu do Stambułu, na lotnisku Sabiha Gokcen, kwestia ta objawia się zwiedzającym. Sabiha była pierwszą pilotką w historii, adoptowaną córka Atatürka. Gdy w 2004 r. dziennikarz Hrant Dink ośmielił się napisać, że ta 8-letnia dziewczynka pochodziła z rodziny ormiańskiej, rozpętało się piekło. Hrant Dink został skazany na każdym szczeblu wymiaru sprawiedliwości za "oczernianie tureckiej tożsamości narodowej" (art. 301 kodeksu karnego), został uznany za "wroga narodu" i 19 stycznia 2007 roku brutalnie zamordowany przed siedzibą redakcji swojej gazety – "Agos". Od tego czasu żyje w dyskursach wszystkich, Turków i Armeńczyków.
Wielki Czwartek: chrześcijanie w chaosie
Centralne dzielnice Stambułu na europejskim brzegu Bosforu,są zanurzone w atmosferze wielu religii: meczety przeplatają się z kościołami ormiańskimi, prawosławnymi, protestanckimi i katolickimi, prawie wszystkie odgrodzone od drogi przez mur i dziedziniec. W starym klasztorze mnisi biegają w górę i w dół po schodach i przygotowują uroczystości, ale nie mają ochoty wyjść ze „skorupki”. "Następnym razem, kiedy udasz się do księdza, by zadać mu kilka pytań na temat Ormian, z pewnością cię wykopie", powiedział mi szczerze jeden z nich. Przy włączonym dyktafonie w długim przemówieniu tłumaczył, że między wspólnotami religijnymi wszystko jest dobrze, ale nie ma między nimi zbyt wiele dialogu. Potem mówi: "Było tu kilka zabójstw, uważaj na to, co piszesz, ponieważ ryzykujesz, że nie wrócisz do Turcji".
Oto zarys atmosfery, choć czuję, że ten zakonnik przesadza. Aby to sprawdzić, uczestniczę w długim czwartkowym wieczorze płaczu, w ormiańskiej bazylice Trzech Ołtarzy, ukrytej za wielkimi czarnymi drzwiami, które graniczą z rynkiem rybnym. W ormiańskim kościele gregoriańskim, ogromne wrażenie robi subtelne światło cienkich świec umieszczonych w piasku, szykowność kryształowych żyrandoli, okalające, żółte światło. W ławkach są nie tylko wierni, ale i wielu ciekawskich, w tym historyk religii Sébastien de Courtois, prawdziwy ekspert w dziedzinie wschodnich chrześcijan. Ceremonia trwa od 18 do 23, jest czas na herbatę: "Wspólnota, którą widzimy tutaj - tłumaczy - myślała przede wszystkim o integracji i nie żyje kwestią ludobójstwa jako intelektualną obsesją. Dla nich to raczej emocjonalna pustka". To prawda, dostrzegam we wszystkich spotkaniach z Ormianami, że istnieje wyraźny podział na tych, którzy chcą zapomnieć i myśleć o teraźniejszości - ludzie młodzi - i którzy nie mogą cieszyć się świętem, ponieważ obawiają się nawrotu.
Pod koniec chorałów gregoriańskich, które towarzyszą opłakiwaniu śmierci Chrystusa w surrealistycznej ciemności kościoła, rozmawiam na zewnątrz z Johnem Tulgarem, Armeńczykiem ze Stambułu, który wyemigrował na wiele lat do Stanów Zjednoczonych. Z pewnością nie ma umiarkowanych poglądów, ale jest raczej odważny: "Problemem jest to, że gdy Hrant Dink zdecydowanie bronił naszej sprawy, naszych praw obywatelskich i politycznych, połowa społeczności zwróciła się przeciwko niemu". A gdy to mówi, członkowie chóru religijnego, jeszcze odziani w fioletowe tuniki, denerwują się i patrzą na nas podejrzliwie, zirytowani widokiem wiernego przed mikrofonem. "Tu zmieniło się bardzo niewiele – tłumaczy John - jestem zmuszony do korzystania z zagranicznego imienia, ponieważ obawiam się przedstawić moim armeńskim. Dyskryminacja nie ustępuje, a jest wynikiem ignorancji mas".
Wielki Piątek, pojednanie w meczecie
Diaspora ormiańska, która począwszy od prześladowań z lat 20. wyjechała z Turcji i przeniosła się do Europy i Stanów Zjednoczonych, zawsze była najbardziej wymagająca pod względem roszczeń. Nawet Hrant Dink, w swojej gazecie "Agos", pisał, że uznanie bólu za zbrodnie z 1915 r. powinno wyjść z serca tureckiego społeczeństwa, a nie w drodze uchwał podpisanych za granicą. Są też tacy, którzy wybierają inne drogi: Sonia mieszka w Paryżu od lat 70., przyjechała do Stambułu z córkami Mélanie i Zépur. Czeka przed Błękitnym Meczetem na Asima i jego żonę. Ci przyjechali specjalnie na te okazję z odległej miejscowości w prowincji Yozgat, w pobliżu Ankary. Asim jest kuzynem Soni, którego znalazła po długich poszukiwaniach genealogicznych. Ich babcia została porwana w 1915 roku i zmuszona do poślubienia Turka, z którym miała syna. Następnie uciekła, tworząc drugą rodzinę. "Pierwszy raz spotkaliśmy się dwa lata temu, to było niesamowite uczucie", mówi Sonia, podczas gdy Asim odchodzi na popołudniową modlitwę. "Spotkaliśmy się po 96 latach, nawet poszliśmy razem na cmentarz, aby pokazać, że pamiętamy". Spotkać się ponownie w przeddzień 24 kwietnia jest okazją do rozmowy o przeszłości. Ale kiedy Sonia wyjaśnia, że w tych dniach nie mogła dekorować jajek z powodu smutku, jaki ogarnął ją z okazji rocznicy, Asim wydaje się nie słuchać, bądź nie zrozumieć; odwraca głowę w druga stronę. Spotkanie to ciągła wymiana pieszczot, oboje trzymają się długo za ręce, żona Asima podarowała córkom Sonii kolorowe kapcie, ręcznie haftowane, otrzymując w zamian czułe pocałunki.
Wielka Sobota, śladami Hranta Dinka
Hrant Dink pozostawił ogromną pustkę w redakcji "Agos", tygodnika dwujęzycznego (turecki i armeński), który założył w 1996 roku. Pisarka Karin Karakasli, niegdyś jego prawa ręka, zostawiła gazetę i mieszka w Kadıköy, gdzie uczy w liceum języka armeńskiego. By się z nią spotkać, przeprawiam się przez Bosfor promem. Wiatr jest bardzo silny i rozwiewa jej czarne, kręcone włosy, które otaczają ponure i smutne oblicze. Nawet słowa są wciąż opuchnięte z żalu po śmierci Hranta: "On był wzorem dla nas wszystkich. Z jego odwagą i szczerością zmienił nie tylko wspólnotę armeńską, ale całą Turcję. Na jego pogrzeb przybyło 200 000 osób, wielu niosło transparenty z napisem »wszyscy jesteśmy Ormianami«. To było niezapomniane wydarzenie".
Nagłówek na pierwszej stronie Agos "Kiedy 24 kwietnia oraz dzień pojednania zbiegają się w czasie". Rober Koptas, nowy redaktor naczelny, ma zaledwie 33 lat, pracuje w otoczeniu plakatów Hranta, „przywódcy wspólnoty ormiańskiej, którego nikt nie zastąpi". Dink wygrał wiele potyczek, ale nie mógł się nimi cieszyć: "Artykuł 301 kodeksu karnego (dotyczy oczerniania tureckiej tożsamości narodowej, przyp. red.) zmienił się – tłumaczy mi Koptas – teraz, aby go użyć, należy uzyskać pozwolenie od ministra. Ustawa o fundacjach została także zmienione, teraz niemuzułmańskie społeczności mogą nabyć nowe środki trwałe. To jednak nie wystarczy, musimy kontynuować jego dzieło". Uznanie cierpienia (które jest ważniejsze od definicji "ludobójstwa", podkreślał Dink), skreślenie art. 301, ale również sprawiedliwość odnośnie śmierci założyciela, to główne założenia Agos. Młodzi ekstremiści zostali skazani za morderstwo, „ale nie znaleziono zleceniodawców zabójstwa, związanych z ostatnią próbą zamachu stanu w Turcji" mówi Koptas.
24 kwietnia: Niedziela Wielkanocna i pamięć cierpienia
Maral jest badaczką uniwersytecką, ma 29 lat i nie jest praktykująca, ale na Wielkanoc idzie do dwóch kościołów. Pierwszy z nich to Bakirköy, znajdujący się na obrzeżach zachodniej części miasta, gdzie dorastała. Miejsce gęsto zaludnione, z siedmioma kościołami katolickimi i z małym kościołem ormiańskim z XIX wieku, Surp Astvazazin, w którym nie mieszczą się wszyscy wierni. Przy wejściu witają mnie jej rodzice, ofiarując mi ciasto wielkanocne, bułeczkę pełną przypraw. Następuje parada przedstawicieli władzy, w tym burmistrza, który pozostawił wieniec kwiatów w imieniu rządzącej Tureckiej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP). Jest wielu młodych Armeńczyków, jak Sarkis, student matematyki i Lora, która przygotowuje się do pracy w przedszkolu: "Wielkanoc jest dla nas ważniejsza niż rocznica 24 kwietnia - wyjaśnia - jest to teraźniejszość, a przeszłość i tak nie wróci" .
"Moja ciotka często organizuje mi randki w ciemno z Armeńczykami, mam tego dość!"
Druga msza wielkanocna Maral odbyła się w dzielnicy Kurtulus. By tam dotrzeć, musiała po raz drugi przejechać przez całe miasto i jego główny plac, Taksim. Zabiera po drodze swojego chłopaka, który jest muzułmaninem i nigdy nie uczestniczył w uroczystościach ormiańskich: "Przybędzie również jego matka. Moi rodzice nie wiedzą, że mam chłopaka Turka, nie będzie to łatwe do wyznania. Zwłaszcza, że moja ciotka często organizuje mi randki w ciemno z Armeńczykami, a ja mam tego dość!". Mówi to z cudownym uśmiechem, ale nie ukrywa swoich obaw: "W szkołach używamy języka ormiańskiego, nie mamy innej alternatywy. Następnie na studiach życie staje się lepsze, wreszcie spotkamy innych. Myślę, że wspólnota ormiańska powinna być bardziej otwarta, zachowanie mojej ciotki to potwierdza!".
Plac Taksim, cisza i hałas
"To normalne, że Ormianie boją się pokazywać publicznie", wyjaśnia politolog Ahmet Insel. Złożył właśnie przed niegdysiejszym więzieniem, a obecnie Muzeum Sztuki Islamskiej czerwony goździk ku pamięci intelektualistów zebranych 24 kwietnia 1915 przed stojącym naprzeciwko Błękitnym Meczetem. Wielu przyłączyło się na Placu Taksim do Turków w "Apelu przebaczenia", promowanego przez czołowych liberalnych intelektualistów kraju. Setki ludzi klęczały na ziemi, trzymając w dłoniach kwiat lub świecę. W tle dobiegał dźwięk armeńskich melodii. Kilka metrów dalej kilkudziesięciu nacjonalistów, oddzielonych ogromnym kordonem policji, przerywa milczenie, krzycząc rasistowskie przyśpiewki i protestując przeciwko ludobójstwu "Turków, a nie Ormian!". Nie można przeprowadzić wywiadów, żaden z nich nie mówi po angielsku ani francusku. "Zrobili ogromny harmider", mówi Natalie ze łzami w oczach, zirytowana, ale i wzruszona: "Widziałam ściągnięcie napisu ‘Kristos Haryav merelotz’(‘Chrystus znowu się narodził’, przyp. red.) i pomyślałam, że niestety nikt nie odda nam z powrotem naszej rodziny!". Dafné, turecka przyjaciółka i działaczka w dziedzinie praw człowieka, próbuje ją pocieszyć: "Rozmawiałyśmy ze szwagierką Hranta Dinka, powiedziała nam, że jego śmierć na coś się przydała, ponieważ dziesięć lat temu wszystko to nie byłoby możliwe ...".
Podziękowania dla Bulenta Kilic Nicolasa De Cheviron za cenną pomoc i wspaniałą gościnność.
Artykuł powstał w ramach nowego projektu cafebabel.com na lata 2010-2011 poświęconego Bałkanom: Orient Express Reporter.
Fot. Bazylika i manifestacje © Nemanja Knezevic; Sultanhament, Agos i Maral © Nicola Accardo
Translated from Turchi e armeni: la riconciliazione è già iniziata. A Istanbul.