Participate Translate Blank profile picture
Image for Popatrz na mnie

Popatrz na mnie

Published on

kulturaPolityka

“Popatrz na mnie. Jestem Angielką, przyjechałam do Warszawy zaledwie na kilka dni, a wyjechałam z o wiele większą wiedzą” – mówi Malika. W sumie to nie moja zasługa, a Marka Piwowskiego. Tego od „Rejsu” i od genialnych dokumentów. Ale od początku.

Malika i Pedro przyjeżdżają na kongres EPP. Pracowaliśmy w jednej redakcji. Magazyn europejski, dziennikarze różnych narodowości z dwudziestu siedmiu krajów Unii współpracujący na równych zasadach. Bardziej europejsko się nie da.

Ona – Angielka o pakistańskich korzeniach, on – Hiszpan. Oboje mieszkają w Paryżu. Przyjechali na kongres, piszą o nim i o europejskich partiach ludowych w kontekście zbliżających się wyborów do Parlamentu Europejskiego. Oboje w Warszawie i w Polsce są po raz pierwszy w życiu. Sami nie wiedzą, czego się spodziewali po tym wyjeździe.

„Na dwa dni Warszawa staje się centrum Europy” – pisze „Gazeta Wyborcza”. Ale im trudno to stwierdzić, bo te dwa dni spędzają zamknięci w Pałacu Kultury. Czy to nie ironia: w Pałacu kongres partii ludowych, a przed Pałacem zawierucha, protesty "ludowej" „Solidarności”. Polska dziennikarka pyta ich, co sądzą o tych protestach? Nic nie sądzą, nie mieli pojęcia, że na zewnątrz coś się dzieje. Zresztą, o wielu rzeczach nie mają pojęcia – stwierdza Malika. Na przykład te filmy dokumentalne.

Angielskie podpisy, choć świetne, nie oddają absurdu sytuacji, niuansów językowych. Poza tym, ktoś, kto tego nie przeżył, chyba nie jest w stanie zrozumieć.

Wieczorem oglądamy wspólnie: my, oni, nasi znajomi. Relacja z konkursu fryzjerskiego krajów byłego Związku Radzieckiego, rok 1971. My zwijamy się ze śmiechu, oni patrzą oczami jak pięć złotych. Angielskie podpisy, choć świetne, nie oddają absurdu sytuacji, niuansów językowych. Poza tym, ktoś, kto tego nie przeżył, chyba nie jest w stanie zrozumieć. Znudzony operator robi dojazdy do nóg jakiejś pani z widowni kokietującej jakiegoś pana. „Ale ten film jest seksistowski” – komentuje młoda Angielka. No i jak wytłumaczyć, że to nie seksizm a groteska?

Lepiej nam idzie z Kieślowskim. „Z punktu widzenia nocnego portiera” (1971) pokazuje coś, co wszyscy znamy. Przecież Hiszpania miała Franco, a niedawno wielkie uznanie zdobyło „Życie na podsłuchu” opowiadające o agencie Stasi. Zresztą, nadgorliwców i donosicieli znajdziesz w każdej kulturze. To już wszyscy znają, wszyscy rozumieją.

Gorzej, kiedy schodzimy na trockizm. Bo – jak wychodzi w rozmowie – rodzice znajomych z Paryża byli trockistami. „Wiesz, być trockistą w Paryżu to trochę jak być rastafarianinem na Syberii. Niby można, ale jakieś to bez sensu” – próbujemy tłumaczyć. “Francuzi tak mają” – mówią oni. W Paryżu jest dużo ludzi, których rodzice uważają się trockistów albo maoistów. Ja wiem. To takie zabawne. Bunt konfekcjonowany. Pewnie fajnie być maoistą jak się mieszka w Paryżu, pozostaje pod opieką socjalną państwa ultraopiekuńczego i na śniadanie wcina croissanta.

Czy to ta słynna polska żółć ze mnie wychodzi? Czy już zawsze dla „nich” będziemy przybyszami z orientu? Czy to dobrze, że mamy tą swoją przeszłość? Że było tak strasznie i ciężko i źle? Opowiadanie o kolejkach po mięso i pomarańczach raz w roku na Gwiazdkę jest jak bajka o Sinobrodym. Albo jak historia II wojny światowej. Wszyscy wiemy, jak było i że było strasznie, ale trudno nam sobie to wyobrazić, wczuć się. Tak samo jest z „komuną”. Oni tego nie rozumieją. Dla nich 68. to była rewolucja. Oni czasem są tacy śmieszni.

Ale teraz to nie ma znaczenia, bo tamto to już przeszłość, tamto się skończyło, tamto to czasem złe, czasem zabawne wspomnienie. Teraz wszyscy jesteśmy Unią. Czyli Jednością. Trochę nam przykro, bo Niemcy zabrali nam Nasz Przełom. Wystarczy obejrzeć spot Komisji Europejskiej powstały z okazji dwudziestej rocznicy upadku Żelaznej Kurtyny. Nic tylko ten ich mur. Tak jakby to u nich, a nie u nas się zaczęło. Ale teraz już za późno, w świadomości młodego Europejczyka koniec tamtej ery to upadek Muru Berlińskiego i nic więcej. Trudno za to kogokolwiek winić, w końcu burzony gołymi rękami mur jest pięknym, nośnym symbolem. No, może trochę szkoda, że po początkowej euforii Wałęsa został zmieszany z błotem. Powinniśmy byli zrobić z niego markę. Tak jak Holendrzy ze swojej królowej. Każdy turysta na lotnisku mógłby sobie kupić cukierki w puszce z Wałęsą, koszulkę z Wałęsą, przyklejane sztuczne wąsy i przypinkę z Matką Boską.

Wałęsa byłby kojarzony z Polską jak telefony komórkowe i Berlusconi z Włochami. Berlusconi, który, nawiasem mówiąc, rozwodzi się. Wiadomość gruchnęła w tym samym czasie. Pewnie jak zwykle chciał przyćmić wszystkich. Kongres EPP byłby do niczego, gdyby Silvio nie skupiał na sobie uwagi dziennikarzy. Jaka szkoda, że nie zrobił nic śmiesznego, na przykład jak wtedy, kiedy zaszedł od tyłu policjantkę wypisującą mandat i symulował ruchy kopulacyjne. Pół Europy obejrzało to na YouTubie. A teraz rozwodzi się, a żona w tabloidach wytyka mu romanse z nieprzyzwoicie młodymi kobietami. Stała po jego stronie milcząca tyle lat, a teraz coś w niej pękło. Ale Silvio się nie przejmuje. Pozuje do zdjęć z naszym Donkiem, błyska w uśmiechu pięknymi porcelanowymi koronkami. 

Czy symbolizuje Włochy? Chyba nie. Wszyscy Włosi jakich znam wstydzą się za niego. Mówią nawet, że ich kraj powinien przejść na dziesięć lat pod kuratelę Unii Europejskiej i być zarządzany przez Szwedów. Wtedy może mieliby szanse na normalność. Silvio nie zostawałby znowu i znowu premierem a ulice Neapolu nie zawalałyby góry śmieci. Mafia przestałaby kontrolować każdą dziedzinę gospodarki, a miliony euro płynące z Unii w końcu zasypałyby przepaść między północą a południem.

Tak samo mam nadzieję, że Polska nie jest kojarzona jedynie z wojującym Kościołem i biciem gejów. Z księdzem z reklamówki hiszpańskich socjalistów i księżmi z instalacji Davida Cernego, który zrobił w konia całą Europę przy okazji ośmieszając czeski rząd. Ale Czesi mają łatwiej niż my. Oni są tacy zabawni, mają najlepsze piwo i śliczną jak pudełko czekoladek stolicę. U nich jest tanio, są ateistami i mają bliżej mentalnie do Niemiec. Oni mają reżyserów, pisarzy, artystów. A my mamy pretensje i żal o wszystko.

Malika patrzy na to inaczej. Choć urodziła się w Wielkiej Brytanii, rozumie jak to jest. W Pakistanie, w mieście skąd pochodzą jej rodzice nie mówi się, że ktoś mieszka w Anglii, tylko, że mieszka „daleko”. Ciekawe, czy tak samo mówią polskie eurosieroty, o których pisali wszyscy, nawet belgijskie „ELLE”?

„Dużo mi dał ten wyjazd, nasze pokolenie może wzajemnie wiele siebie nauczyć” – mówi.

Mam nadzieję.

Że dajemy Europie więcej niż tanią siłę roboczą, kiełbasę i żubrówkę.

Niech to będzie polski dokument i szkoła plakatu, i świadomość tego, jaka wiele zmienił rok 1989. Że jest dobrze i mogłoby być o wiele gorzej. To już wiele.