POLSKA BEZ KLIMATU DO ZMIAN
Published on
Polska mówi „nie” ograniczeniu emisji gazów cieplarnianych. Premier Ewa Kopacz, wybierająca się 23 października do Brukseli na unijny szczyt, najprawdopodobniej zawetuje nowy pakiet klimatyczny dla UE. Czy to element polityki zorientowanej na ochronę krajowego przemysłu, czy raczej nieprzemyślany strzał w stopę?
23 września sekretarz generalny ONZ Ban Ki-moon spotkał się z ponad 100 przywódcami państw z całego świata, z Barakiem Obamą na czele, by po raz kolejny rozpatrzeć problem nieustannie przyśpieszającego ocieplenia klimatu. W odróżnieniu od poprzedniego szczytu COP15, który odbył się w 2009 roku w Kopenhadze, tym razem największe światowe gospodarki, takie jak USA i Chiny, zazwyczaj niechętne wdrażaniu jakichkolwiek pakietów klimatycznych, wyraziły chęć współpracy i opracowania kompromisu, mającego na celu ograniczenie emisji szkodliwych dla atmosfery substancji. To istotna deklaracja, ponieważ USA oraz kraje rozwijające się (obok Chin należy wymienić tu Indie i Brazylię), są odpowiedzialne za ponad połowę światowej emisji CO2. Bez ich udziału walka z globalnym ociepleniem jest z góry skazana na niepowodzenie. Zagrożenie wynikające z obecnie zachodzących zmian klimatycznych, głównie ze względu na skalę i złożoność jego przyczyn, wymaga wspólnego i zgodnego działania.
Jak zatem w kontekście wzrostu świadomości niebezpieczeństw wynikających ze zmian klimatycznych wygląda stanowisko Polski? Czy jest ono spójne z polityką klimatyczną Unii Europejskiej? Wnioskując z ostatnich wypowiedzi przedstawicieli polskiego rządu, można odnieść wrażenie, że kraj będzie utrudniał wdrożenie ograniczeń emisji szkodliwych dla atmosfery gazów. Czyżby w Polsce nie obawiano się zagrożeń związanych z ociepleniem klimatu?
Wydaje się, że unijny szczyt klimatyczny, który rozpocznie się 23 października, jest przykładem odpowiedzialnej postawy polityków w kwestii opracowania skoordynowanych działań na rzecz ochrony klimatu. W czasie tego spotkania kraje wspólnoty będą debatowały nad propozycją Komisji Europejskiej, aby do 2030 roku obniżyć emisję CO2 o 40% w stosunku do poziomu z 1990 roku. Kolejny planowany postulat dotyczy tego, by udział odnawialnych źródeł energii w gospodarce każdego kraju członkowskiego osiągnął 27%. Niestety wygląda na to, że Polska, której władze otwarcie mówią o zawetowaniu ambitnych planów KE, idzie pod prąd w ogólnoświatowym trendzie walki z ociepleniem klimatu. Gospodarka Polski przoduje w UE w uzależnieniu od węgla, a w związku z tym ograniczenie emisji gazów cieplarnianych, powstających głównie w wyniku spalania paliw kopalnych takich jak ropa naftowa i węgiel, oznaczałoby konieczność gruntownej modernizacji polskiego górnictwa, a także trudnego i czasochłonnego przebranżowienia zatrudnionej w nim siły roboczej. Wszystko wskazuje na to, że obecnie polski rząd nie jest gotowy ponieść (niewątpliwie wysokich) kosztów takiej restrukturyzacji. W wywiadzie dla radia TOK FM minister środowiska Maciej Grabowski powiedział, że szanse na polskie weto sięgają 75%. Można jednak odnieść wrażenie, że są one o wiele większe, gdy weźmie się pod uwagę fakt, że polska premier Ewa Kopacz już w swoim exposé zadeklarowała, że odbuduje polskie górnictwo, a po spotkaniu z kanclerz Niemiec Angelą Merkel i prezydentem Francji François Hollande'em, oświadczyła, że z październikowego szczytu zamierza wrócić z wiadomością o „obronie cen energii elektrycznej w polskich domach”. Szanse na ograniczenie wydobycia polskiego węgla i przejście na odnawialne źródła energii są tym mniejsze, że w obliczu ukraińskiego kryzysu Polska chce w miarę szybko uniezależnić się od dostaw gazu z Rosji (dużo mniej szkodliwego dla środowiska niż węgiel), zwiększając wydobycie krajowych paliw kopalnych.
Prowadzona przez polski rząd polityka powrotu do węgla wydaje się nie tylko sprzeczna z (uzasadnionym) światowym trendem, lecz również krótkowzroczna. O ile ma ona szanse na kilka lat zapobiec protestom górników, to jednak polski węgiel jest już na wyczerpaniu, jego wydobycie jest kosztowne, wymaga stałego dotowania, a ze względu na cenę nie ma na niego zbytu poza spółkami skarbu państwa, które zobowiązuje do tego ustawa. Gdy więc na koszt polskiego podatnika wykopana zostanie już ostatnia grudka, a górnicy siłą rzeczy poszukają sobie innego zajęcia, Polska zostanie zmuszona do importu węgla z Rosji, Ukrainy czy Kazachstanu. Tym samym krajowa gospodarka w jeszcze większym stopniu zostanie uzależniona od dostaw surowców zza wschodniej granicy. Będzie za późno na poszukiwania alternatywnych źródeł energii, nie wspominając o budowie infrastruktury do pozyskiwania jej z odnawialnych źródeł. Jeśli nie chcemy być rosyjskim zakładnikiem, trzeba będzie płacić za transfer nowoczesnych technologii z zagranicy. Problem w tym, że koszty takiego przedsięwzięcia mogą znacząco przewyższyć ewentualną cenę, którą trzeba by było obecnie zapłacić za inwestycję w nowy, przyjazny środowisku i perspektywiczny przemysł.
Możliwe, że polski rząd prowadzi polityczną grę, której celem jest uzyskanie wysokich rekompensat za koszty
związane z przestawieniem gospodarki na bardziej przyjazną środowisku. Aktualnie 93% polskiej energii pochodzi z węgla i nawet wysokie dotacje z UE nie zmienią tej sytuacji, jeśli władze nadal będą tuszować problemy polskiego sektora energetycznego populistycznymi obietnicami o stawianiu na nogi rodzimego górnictwa.
Jeśli Polska nie chce, aby jej gospodarka załamała się pod własnym ciężarem, należy przemyśleć aktualną strategię hamulcowego w kwestii ograniczeń wydobycia paliw kopalnych. Podobnej refleksji wymaga stopień zaangażowania Polski w poszukiwania rodzimych źródeł odnawialnej energii. Skorzystają na tym nie tylko polskie społeczeństwo oraz przemysł ale i cały ziemski klimat. Obecnie do światowych przywódców powoli dociera, że środowisko, gospodarka i polityka to mechanizm naczyń powiązanych. Zmiany w jednym wcześniej czy później wpłyną na stan pozostałych. Rzecz w tym, aby i w Polsce to zrozumiano.