„Piłka jest okrągła, a boisko duże” - o „Dryblując przez granicę. Polsko-ukraińskie Euro 2012”
Published on
Wydawało mi się, że wielka księgarnia w centrum Warszawy będzie dla mnie schronieniem przed wszechobecnym Euro atakującym każdego, kto przemierza nawet te najmniej uczęszczane uliczki centrum stolicy. Kiedy już przekroczyłem próg oddzielający mnie od kubków, szalików, koszulek, długopisów, ołówków, zapalniczek, plakatów (może są też zmywarki? - na razie nie widziałem...
) z uśmiechniętymi Sławkiem i Slavko i poczułem zapach drukowanego papieru, to okazało się, że Euro 2012 zagościło także do miejsca, które uważałem za bezpieczne. Nie chodzi tu o przewodniki po Warszawie, mapki miasta, rozmówki dla tych, którzy przyjadą oglądać biegających po na wskroś zielonej trawie ludzików w dużym biało-czerwonym niby wiklinowym koszu, lecz o książkę, która całe to przedsięwzięcie piłkarskie opisuje z innego punktu widzenia.
„Dryblując przez granicę. Polsko-ukraińskie Euro 2012” wydawnictwa Czarne to zbiór ośmiu esejów, ośmiorga autorów, którzy piszą o ośmiu miastach. Dzielą się oni (i one – miasta) na dwie drużyny – polską i ukraińską. To właśnie nazwiska „zawodników” tych literackich zmagań z Euro 2012 zachęcili mnie do przeczytania tej pozycji. Jurij Andruchowycz, Marek Bieńczyk, Natasza Goerke, Paweł Huelle, Piotr Siemion, Natalka Śniadanko, Ołeksandr Uszkałow i Serhij Żadan to mocna ekipa, która poprzez szkice o ośmiu miastach-gospodarzach Europejskich Mistrzostw Piłkarskich zagłębia się w istotę tego, czym jest zjawisko piłki nożnej, głównie poza dziewięćdziesięcioma minutami trwania meczu, gdyż – jak pisze Żadan - „W tej części Europy (Wschodniej – aut.) na trybunach stadionów można zaobserwować nie tylko piłkę nożną” - i to jest punkt wyjścia dla tej książki, książki „o ludziach, którzy kochają piłkę, (bo) to oni są głównie bohaterami tych opowiadań” (Serhij Żadan, Przedmowa).
Każdy z autorów, zjednoczonych wokół centralnego tematu futbolu, przedstawia nam swoje miasto z innego punktu widzenia. Paweł Huelle używa perspektywy historycznej Gdańska (tego Wolnego, Solidarnościowego i dzisiejszego), w którą wplata wątki piłkarskie opowiadane przez dziarskiego Pana Janka.
Marek Bieńczyk opowiada o mieście ukraszonym biało-czerwonym koszykiem stadionowym, który staje się centralnym punktem Warszawy, strażnicą broniącą prawego brzegu, będącego świadkiem (był – jako „Dziesięciolecia”, jeszcze nie wyłyżeczkowany i bez nasadzonej nań biało czerwonej protezy) rozgrywek dwóch pasji – tej do literatury i do piłki nożnej.
Z Warszawy przenosimy się do Poznania Nataszy Goerke, która w stylu „praktycznych informacji przewodnikowych” (trochę przypominających „Mały stronniczy przewodnik po Polsce dla Niemców z racji wstąpienia do Unii Europejskiej” Olgi Tokarczuk) opisuje nam swoje miasto i to zastrzegając na samym początku – czym zdobywa mą sympatię – że „na futbolu znam się dość umiarkowanie: mylę ekstraklasę z pierwszą ligą, nie rozumiem istoty spalonego, nie wiem, na czym polega dublet i hat trick, i tak dalej. Pisanie o piłce nożnej jest więc dla mnie tym, czym dla Bastiana Schweinsteigera byłoby zagranie meczu w konwencji, dajmy na to, szekspirowskiej”.
Ostatnie polskie miasto szkicuje Piotr Siemion pisząc o Wrocławiu jako o miejscu ze „złamanym kręgosłupem”. Nieciągłość jest myślą przewodnią wywodu Siemiona mistrzowsko opisującego klimat miasta, w którym autor widzi odzwierciedlenie sytuacji mieszkańców całego Kraju po wielkiej wojnie. Nie bez kozery Siemion wspomina w swym tekście o piłkarskich osiągnięciach Pogoni Lwów, której kibice znaleźli się nagle w mieście, które „przez tysiąc lat zdążyło wielokrotnie zmienić nazwę i uliczny język”.
Na pochwałę zasługuje kompozycja książki, w szczególności wybór kolejności tekstów, bo... dokąd można się udać z Wrocławia? Do... Lwowa – a jakże! Tak, tak, tak... To wcale nie takie łatwe i proste. W wielu miejscach, w całej książce, zwraca się uwagę na infrastrukturę (jej brak, raczej), na trudności komunikacyjne i na ogólny... rozgardiasz (zostańmy przy tym słowie) polityczno-społeczny (patrz teksty „drużyny” ukraińskiej). We Lwowie Natalki Śniadanko nie możemy się pozbyć melancholii, którą zaraziliśmy się we Wrocławiu, gdyż Lwów to miasto tęsknot, tęsknot za swoimi dawnymi wcieleniami jako Lwów, Lemberg, Leopolis, Львов czy Львiв. Tęskno też do pierwszego rozegranego w tym mieście meczu piłkarskiego, kiedy to w 1894 roku miejscowa drużyna Sokół wygrała z klubem z Krakowa 1:0.
Tak jak lubię Andruchowycza i podróżowanie pociągami, to podróż z nim ze Lwowa do Kijowa wydała mi się udręka, którą czasami można odczuć po trzeciej godzinie stania w kolejce (na granicy polsko-ukraińskiej, albo przed konsulatem polskim we Lwowie, że pozwolę sobie użyć takich porównań). Niemniej jednak muszę przyznać, że tekst Jurija Andruchowycza jest „najbardziej piłkarski” ze wszystkich ośmiu. Znajomość przez Andruchowycza tajników akcji boiskowych na przestrzeni ponad czterdziestu lat jest faktycznie ogromna, ale dla laika futbolu – a takim jestem – stanowi to li tylko zbiór nazwisk i dat układających się w pewną... fatamorganę, bo – wg Andruchowycza - „Futbol jest fatamorganą. Idziesz i idziesz do postawionego celu, a kiedy to osiągasz, to następnego dnia okazuje się, że tylko ci się zdawało, że go osiągnąłeś”.
Ołeksandr Uszkałow, niczym zdając sobie sprawę z tego, że po kronikarskim wyczynie Andruchowycza czytelnik-dyletant (vel ignorant – niech już będzie...) może czuć się zmęczony zgrabnie opowiada o wielkim micie miasta Charkowa, czyli o jego drużynie Metalist. Uszkałow daje nam do zrozumienia jak mocne może być zżycie się mieszkańców z lokalnym klubem piłkarskim, jak bardzo ich styl życia współgra z jego stylem gry.
Ostatni tekst książki należy do Serhija Żadana, który podobnie jak w swoich książkach, celnie szkicuje społeczną panoramę Doniecka – rodzinnego miasta potężnego klubu „Szachtar”. Gdyby na Ukrainie ktoś napisał książkę pt. „Wojna ukraińsko-polska pod flagą błękitno-żółtą” to pewnie jej autorem byłby Żadan, bo jest on mistrzem analizowania przyczyn konfliktów i napięć. „Wojny kibiców są chyba najuczciwsze. W każdej z nich można doszukać się przyczyn i trudno prognozować ich skutki” - pisze.
Nie, wojny nie będzie, a Sławek i Slavko na pewno się dogadają, choć „mistrzostwa Europy to wyzwanie ogromne, więc łatwo nie jest i nie będzie” (Natasza Goerke). Łatwo nie jest, ale jest po naszemu, a to znaczy, że jest prawdziwie i ta prawdziwość - przeżywanie piłki nożnej, życie nią i splot piłkarskich emocji z życiem mieszkańców ośmiu miast - została barwnie (z czarno-białymi, co prawda, fotografiami) opisana w książce o Euro, która może być na Euro skutecznym antidotum dla tych, co streszczają boiskowe zmagania do hasła, które a propos piłki nożnej głosila moja znajoma: „Będzie dobrze, będzie źle – piłka jedna, bramki dwie!”.
Paweł Kot
Fot.: materiały promocyjne