Magister Emigracji
Published on
W obliczu permanentnego kryzysu rynku pracy, integracja Polski z UE rozbudziła wielkie oczekiwania społeczne wobec swobody przemieszczania się w obrębie krajów dawnej "piętnastki".
"Nie lubię siedzieć na jednym miejscu zbyt długo" – tłumaczy Marta, od niespełna roku mieszkanka Pragi. Potrzeba odmiany wpierw zawiodła ją z rodzinnego Lublina na studia w Krakowie, a dalej do Belgii i Szwecji. Podróże przestały być przywilejem elit. Według niektórych szacunków w krajach Unii na przybyszów czeka 370.000 wakatów – ich obsadzeniu ma służyć propaganda mobilności (m.in. Europejski Rok Mobilności Pracowników 2006).
W Niemczech, Włoszech i Wielkiej Brytanii pracuje trudna obecnie do sprecyzowania liczba Polaków; wśród nich coraz więcej kobiet. Feminizacja globalnych procesów migracyjnych zapoczątkowana została w latach 70-tych w Stanach Zjednoczonych przez masowy napływ kobiet na rynek pracy i gwałtowny wzrost zapotrzebowania na pomoce domowe i nianie, a w konsekwencji wysoki popyt na imigrantki – "służące globalizacji", jak je określiła Rhacel Salazar Parrenas. Od tego czasu zjawisko rozprzestrzeniło się na większość krajów świata. Z południowo-wschodniej Azji pochodzą służące w zamożnych domach Kuwejtu i Arabii Saudyjskiej, Ameryka Łacińska i Karaiby dostarczają Stanom Zjednoczonym opiekunek i niań, podczas gdy Polki i Ukrainki niemal zmonopolizowały rynek gospodyń domowych w Berlinie, Rzymie i Brukseli.
Ich wspólną cechą jest silniejsza niż u migrujących mężczyzn motywacja ekonomiczna. W przypadku Polek, choć przeciętnie lepiej wykształconych i bardziej przedsiębiorczych, jedynie co trzecia miała w kraju stałą pracę (ten sam wskaźnik dla mężczyzn wynosi 46%), a co druga tłumaczy swą decyzję brakiem perspektyw zawodowych. Kobieta jest na polskim rynku pracy pracownikiem drugiej kategorii, o czym świadczą także przeciętnie o 20% niższe płace kobiet.
Można wyróżnić 2 grupy emigrantek: kobiety ok. 40-tki i emerytki, często z regionów dotkniętych masowym bezrobociem, ratujące rodzinne budżety, oraz mieszkanki dużych miast, miedzy 25 a 30 rokiem życia, wyjeżdżające "dla siebie". Młode Polki często odwlekają wyjazd do momentu zakończenia edukacji – dzięki temu wyraźnie dominują wśród ogółu emigrantów o wykształceniu wyższym i średnim. Podczas gdy "matki i babcie" podejmują się tradycyjny zajęć w Belgii, Włoszech i Niemczech, "córki" szukają szczęścia w Wielkiej Brytanii i za oceanem.
Nowy wspaniały świat
Joanna, świeżo upieczona absolwentka politologii, wylądowała w Londynie dokładnie tego ranka, gdy miasto sparaliżowały zamachy terrorystyczne. Marzyła o dalszych studiach i "podboju świata". Podszkolenie angielskiego miało utorować drogę ku wielkim możliwościom. Dziś mówi o sobie: "jestem szczęściarą", bo zamiast w barze, jak koleżanki, została zatrudniona w wypożyczalni płyt DVD.
Dla Krysi studenckie wyjazdy do pracy to prawie tradycja rodzinna – przed ponad 20 laty jeździli na Zachód jej rodzice. Zadecydowała potrzeba niezależności finansowej i ciekawość. Zahartowana pierwszymi przykrymi doświadczeniami wakacyjnej harówki za grosze w restauracji we Włoszech, wyruszyła zdobywać Dublin.
Na tym tle Marta (mająca na koncie pracę au-pair w Belgii), stanowi wyjątek: została przyjęta na studia doktoranckie na Uniwersytecie Karola w Pradze. Te plany uległy zmianom, ale Marta ułożyła sobie życie: ma dobrą pracę, perspektywy awansu, mieszkanie, przyjaciół. Cieszy ją otwartość i uprzejmość Czechów. "Tutaj czuję się jak w domu", mówi.
Co dalej?
Marta zastanawia się nad dalszym wędrowaniem. Do Polski nie wróci. "Jakbym chciała wyjechać, wybrałabym coś nowego, a nie to, co już znam. Nie podoba mi się, co się dzieje w Polsce, a nikomu na zmianach nie zależy"- denerwuje się na myśl o meandrach polskiej polityki.
W dyskusji o wyjeżdżających zapomina się o tych, którzy wracają. Decyzję o powrocie podjąć jest znacznie trudniej. Trzeba się zdobyć na odwagę, bo każdy kolejny tydzień to wypłata, często przewyższająca miesięczne zarobki w Polsce. "W życiu nie miałam tyle pieniędzy" przyznaje Joanna.
Do tego dochodzi obawa przed szokiem powrotu. Z rytmu ciężkiej pracy przeplatanej intensywną rozrywką z żalem wracają do "normalności". Niektóre, jak Joanna, z obawy przed utratą ambicji: "Bałam się, ze zapomnę, kim jestem i jakie mam cele". Wróciła też Krysia, która wierzy, że dla jej życiowego startu ważniejszy będzie dyplom Szkoły Głównej Handlowej.
To, co każe młodym i ambitnym przekraczać granice w poszukiwaniu swojej życiowej szansy, często sprowadza je z powrotem. O ile nowa ojczyzna nie zaoferuje odpowiednio atrakcyjnych warunków, wracają porzucając swoje trzeciorzędne prace i stawki, na które nie zgodziliby się żadna rodowita Niemka, Belgijka czy Irlandka.
Joanna, która w Londynie spotkała niegdysiejszych polskich doktorantów kurczowo uczepionych podrzędnych zajęć, łudzących się bladą wizją przyszłego awansu, nie ma wątpliwości: "Za długa droga, to mi się nie opłaca. To właśnie w Polsce mogę być kimś".