Kontrowersyjny projekt Media Spree
Published on
Przez niemal pół wieku dostępu do tej części Sprewy bronił Mur. Dziś, prawie 20 lat po jego zburzeniu, dostępu chcą znów zabronić kapitaliści.
Media Spree to nazwa projektu budowlanego pochodząca od Sprewy - rzeki przecinającej stolicę Niemiec. To także nazwa, która w wielu mieszkańcach Berlina wywołuje wściekłość.
To stowarzyszenie przedsiębiorców, posiadaczy ziemskich, deweloperów i inwestorów, którzy postanowili zagospodarować dotąd trochę dziki, poprzemysłowy obszar dawnego Berlina wschodniego. Trudno im się dziwić - bliskość dworca kolejowego i niskie w porównaniu z dzielnicami Berlina zachodniego ceny, to tylko dwa z licznych argumentów za. Tuż obok najdłuższego zachowanego fragmentu Muru rozrasta się już warta 165 milionów euro Arena O2 World - jedna z najnowocześniejszych na świecie hal widowiskowo-sportowych mająca pomieścić 17 tysięcy widzów.
Lokatorzy mają być "sexy"
Christian Meyer, rzecznik Media Spree jasno określa cel działań stowarzyszenia: "Robimy wiele dobrego dla 'marketingu' dzielnicy. Wśród naszych klientów jest już MTV, które ulokowało się w dawnym magazynie i wytwórnia Universal, która ma dziś swoje biura w dawnej przechowalni jajek". Nie pozostawia też wątpliwości, co do tego, jakich klientów widzieliby najchętniej: "Chcemy atrakcyjnych lokatorów, młodych, jak MTV czy Viva!, firmy, które można by określić mianem 'seksownych'".
Problem w tym, że Kreauzberg długo nie był dzielnicą 'seksowną'. Przynajmniej, nie według kryteriów powojennych. Po II wojnie światowej czynsze w zniszczonej dzielnicy zostały ustalone przez państwo na bardzo niskim poziomie, aby zachęcić ludzi do zamieszkiwania w "gorszej" części miasta. Zachęciły głownie imigrantów (według danych z 2006 roku 31,6% mieszkańców dzielnicy nie posiadało obywatelstwa niemieckiego), biednych studentów i artystów, oraz squattersów i punków, którzy zasiedlali budynki, oczywiście nie płacąc w ogóle. Po upadku Muru Berlińskiego Kreuzberg znów znalazł się w samym centrum miasta, co jeszcze zwiększyło napływ ludności - od 1989 liczba mieszkańców dzielnicy podwoiła się, a okolica stała się modna.
Dlatego inwestorzy szybko doszli do wniosku, że pozostawienie dzielnicy w rękach "cyganerii" to strata pieniędzy i przestrzeni idealnej pod budowę.
Zatopmy Media Spree
Z takim obrotem spraw nie chcą zgodzić się mieszkańcy jednego z najstarszych squatów w Berlinie - New Yorck im Bethanien (nazwa pochodzi od miejsca - dawnego szpitala Betanek mieszczącego się przy ulicy Yorck 59). Tu właśnie powstała inicjatywa "Media Spree wersenken" ("Zatopić Media Spree") mająca na celu uchronienie budynków przed prywatyzacją. "Zaczęliśmy w 2005 roku od protestu i ciągle działamy" - mówi działacz organizacji, Carsten Joost. "Udało nam się zebrać wystarczająco dużo podpisów potrzebnych do zorganizowania referendum w tej sprawie. Media Spree zmieni oblicze miasta. Planowanie bierze pod uwagę tylko interesy wielkich firm, nie myślą o ludziach, którzy mieszkają tu od lat!" Działalność Media Spree wersenken to nie tylko protesty: "Staramy się jak najlepiej informować mieszkańców o tym, co zmieni się w ich dzielnicy. Im lepiej ludzie będą poinformowani, tym większa szansa, że sami włączą się i zaczną działać". A jest o co się martwić: ci, którzy nie zostaną wyrzuceni ze swoich mieszkań będą musieli liczyć się ze wzrostem cen i czynszów, które mogą się okazać skuteczniejsze niż eksmisja. Carsten martwi się o okolicznych mieszkańców: "Artyści zawsze mogą się jakoś dogadać z firmami, ale co mają zrobić imigranci, ci, którzy są tylko zwykłymi ludźmi? Nimi nikt się nie będzie przejmował". Joost nie ma jednak złudzeń co do szans na wygraną: "Nie możemy 'wygrać', bo żyjemy w kapitalistycznym świecie, gdzie silniejszy wygrywa. Możemy jednak nadal walczyć i wywalczyć sobie jakąś przestrzeń".
Ta przestrzeń to 50 metrów pasa zieleni nad rzeką, miejsce, gdzie według lokalnych działaczy nie powinny znajdować się biurowce, ale deptak, ścieżki rowerowe i "przestrzenie społeczne".
Inwestorzy nie chcą się zgodzić na takie marnowanie przestrzeni.
"Nie możemy temu zapobiec" - mówi Ortwin Rau, właściciel baru nad Sprewą o wdzięcznej nazwie Yaam. Yaam, to także miejsce, gdzie odbywają się spotkania kultur, targ afrykański, imprezy hip-hopowe, warsztaty. Ze sztucznej plaży można podziwiać widok rzeki, budowany stadion O2 i biurowiec Energie Forum - siedzibę Media Spree… "To mili ludzie, nie ich wina, że taka mają pracę. Mają inną niż my wizję i żyją w kompletnie innym świecie", mówi o sąsiadach. Spokojnie też podchodzi do projektu, który przewiduje wyrzucenie Yaam: "Co zrobić, mają wszelkie pozwolenia, jedyne co możemy próbować, to zaktywizować lokalnych polityków". Na razie Ortwin się nie martwi, póki co wykupiono zaledwie 40% miejsca. Poza tym Yaam istnieje od 1994 roku i to nie pierwszy raz, kiedy muszą zmieniać lokum. "Chcemy tylko czegoś w zamian i wiem, że na pewno damy sobie radę".
"Sprzeczne ze wszystkim, co symbolizuje Berlin"
Bardziej sceptycznie do projektu odnosi się Kristien Ring, szefowa DAZ, Niemieckiego Centrum Architektury. "To jedno z najprężniej rozwijających się obecnie miejsc, w samym centrum miasta, tuż obok Alexanderplatz. Ma wielki potencjał. Media Spree to nie jest projekt najlepszy z możliwych. Po pierwsze, ten rejon jest wyjątkowy ze względów geograficznych (styk wschodu i zachodu), dlatego powinno się zaplanować coś bardziej przyjaznego mieszkańcom. Niestety, Media Spree jest przyjazne głównie inwestorom", wzdycha, "i nie pozostawia miejsca na cokolwiek kreatywnego".
Dlatego, według Ring, inwestorzy będą budować na skalę, jakiego ten region nie widział, pod warunkiem, że wyjaśnione zostaną kwestie gruntów. "Plany nie wspominają o kwestiach dyskusyjnych, na przykład takich, że budynki mają stać na działkach kilku właścicieli. Poza tym, brak zielonej przestrzeni nad brzegiem rzeki". Wspomina też o planach, jakie ma miasto - do 2011 roku rzeka miałaby zostać oczyszczona na tyle, żeby można w niej pływać. Ale jak tu pływać pod biurowcem? Zdaniem Kristien Ring, "powinien powstać wspólny projekt senatu, a nie - inwestycja różnych firm. Potrzeba równowagi między rozwojem i zachowaniem przestrzeni dla ludzi. Nie można wyjść z założenia, że tu, nad rzeką, zbudujemy wielkie biurowce, do których ludzie będą dojeżdżać spoza miasta i po pracy wracać, pozostawiając dzielnicę opustoszałą. To jest sprzeczne ze wszystkim, co symbolizuje Berlin".