Inna Barcelona: nie tylko Gaudí
Published on
Translation by:
Magda BeściakHrabiowskie miasto, [La Ciudad Candal jest alternatywną nazwą Barcelony] kolebka najbardziej barwnego ruchu w historii architektury, dzięki któremu wznoszą się wieże Sagrada Familia oraz kwitnie Park Güell – do takiego obrazu przekonały nas władze Barcelony, i turystów, i mieszkańców. Ale o jakim mieście mówią?
Przedstawiamy alternatywny spacer po betonowych blokowiskach, dzielnicach i przedmieściach innej Barcelony.
Ciutat Meridiana jest pierwszym osiedlem, jakie wita przybywających do miasta autostradą. Przynależące do dzielnicy Nou Barris, znajduje się – dosłownie – wciśnięte w podnóże gór Serra de Collserola. Jest największym architektonicznym przykładem frankistowskiego pomysłu na rozbudowę: ilość bez względu na jakość. Mnóstwo mieszkań, jedne na drugich, bez ładu ani logiki. Tak powstało miasto-satelita, jak je zwykli nazywać reżimowi architekci.
Nie ma przedmieścia bez stygmatu
To, co w pierwotnym założeniu miało być nowym cmentarzem komunalnym, ostatecznie przekształciło się w osiedle, które wchłonęło imigrację z Południa z lat 60-tych. Manolo Martínez mieszka na tym osiedlu, odkąd przybył z Kordoby: „Przyjechaliśmy pod koniec lat 60. Prawie wszyscy tutejsi mieszkańcy przybyli w tym samym czasie i lokowaliśmy się, gdzie tylko się dało”. W pierwszych latach istnienia osiedle zapełniało się młodymi szukającymi dla siebie lepszej przyszłości. Podobnie jak dziś potomkowie tzw. drugiej fali imigracji, która dociera z Ameryki Łacińskiej czy Afryki Północnej. Spośród wszystkich mieszkańców osiedla (11 121 osób), imigranci stanowią 40% (4 467 osób). Wielu z nich pootwierało małe punkty usługowe i dziś ulice wypełniają ich warzywniaki, zakłady fryzjerskie czy spożywczaki.
Ze szczytów góry Tibidabo widok jest zupełnie odmienny od tego, który się roztacza, gdy spacerujemy po Ciutat Meridiana. Jedna z najbardziej ekskluzywnych stref Barcelony znajduje się, co ciekawe, na zboczach Collseroli. Ale tutaj nie ma chaosu ani 17-piętrowych budynków. Z punktu widzenia innej barcelońskiej enklawy, Pedralbes, trudno nie stygmatyzować mieszkańców z drugiej strony. Z pewnością nigdy nie spacerowali oni po jej uliczkach o 15-stopniowym nachyleniu ani nie usiedli przy Plaza Roja (Placu Czerwonym – nazwanym tak po akcjach związków zawodowych z czasów późnego frankizmu), ale ich wyobrażenie o Ciutat Meridana jest jasne: narkotyki i przemoc. Albo przynajmniej tak słyszeli. Mówi się nawet, że jest to dzielnica bezprawia, a policja nie waży się wejść na teren osiedli.
Co było pierwsze: getto czy kura?
Jako że to osiedle to getto, nie ma połączeń komunikacyjnych z resztą miasta. Albo, być może, zmieniło się w getto z braku połączeń komunikacyjnych. Juan Castillo, mieszkający tam od 40 lat kiedyś codziennie jeździł porannym autobusem: „Jeśli się spóźniłeś na autobus o 5 rano, musiałeś iść na piechotę aż do Sant Andreu. To był jedyny autobus na osiedlu”. W ciągu ostatnich 10 lat dzielnica doświadczyła istotnej zmiany, a dziś już działają tam dwie stacje linii L11 barcelońskiego metra.
Królewska Akademia Hiszpańska definiuje getto jako „osiedle lub strefę podmiejską, gdzie żyją osoby marginalizowane przez pozostałą część społeczeństwa”. Wielu mieszkańców zgadza się, że owo osiedle jest zapomniane. Mało inwestycji publicznych i starań, żeby utrzymać tę strefę odizolowaną od reszty miasta wywołują niezadowolenie. Victoria Lindao, prowadząca zakład fryzjerski, narzeka na małe zainteresowanie odnowieniem osiedla: „Zapomnieli o nas. Windy, dzięki którym nie musimy wchodzić po tych wszystkich schodach, psują się raz za razem, a im zajmuje tygodnie, żeby je naprawić”.
Najbiedniejsze strefy miast to te, gdzie występuje najwięcej napięć społecznych, a poczucie braku bezpieczeństwa jest stosunkowo powszechne. Carmen López, sprzedawczyni w jednej z piekarni, zapewnia, że zdarzają się drobne kradzieże i niesnaski między różnymi osiedlowymi szajkami. „Wcześniej bardziej dało się zauważyć handel narkotykami. Jestem pewna, że interes nie zanikł, ale już nie rzuca się w oczy tak jak kilka lat temu”. Carmen zauważa poprawę wynikającą z monitoringu, ale dodaje, że przestępczość wzrosła w ostatnich latach, być może na skutek kryzysu. Aby walczyć z tą sytuacją, władze miejskie Barcelony rozpoczęły w 2008 r. trzyletni program mający an celu wzmocnienie instytucji wsparcia dla imigrantów i promowanie integracji lingwistycznej poprzez kursy katalońskiego.
Północ i południe: peryferie peryferii
Ciutat Meridiana dzieli autostrada prowadząca do Barcelony. W górę od niej znajdują się blokowiska, a poniżej widać kilka budynków i baraków. Gdy się schodzi od jednej strony, krajobraz zmienia się radykalnie: do osiedla Vallbona dociera się ubitym traktem. Po obu stronach drogi rosną zapuszczone kępy traw i krzaki, w których chowają się kury i koguty. W centrum stoją nowo wybudowane kamienice, różne pozamykane firmy i dwa bary, które zmonopolizowały to miejsce. Ale gdy pójść nieco dalej, można odkryć amfiladę baraków położonych poniżej autostrady. Kartony, azbestowe płyty, aluminiowe blachy składają się na pejzaż po brzegi wypełniony rzeczywistością: ot, inna strona mojego miasta.
Wiatry, deszcze czy podtopienia zdewastowały niejednokrotnie miejsca zamieszkania setki osób. Bez ogrzewania, ciepłej wody czy światła stoją na straży wjazdu do Barcelony, witając tych, którzy nigdy ich nie zauważą. Cóż, na wystawce z Gaudim nie ma miejsca dla tych, którzy żyją na marginesie społeczeństwa. Dla tych, których ktoś kiedyś ważył się nazwać „satelickimi mieszkańcami”.
Fot. główne: Victoria Gracia; lefthandrotation; metro: orionomada/todas cortesía de Flickr.
Translated from La otra Barcelona: Bloques y cuestas más allá de Gaudí