„Grochów” Andrzeja Stasiuka: mała książka o usypianiu
Published on
Zawsze gdy przychodzi mi wziąć do ręki książkę Andrzeja Stasiuka, w mojej głowie pojawia się pocztówka z Bieszczad, zdjęcie drewnianych, ręcznie rzeźbionych figurek pasterzy i rozmarzonych aniołków. Kiczowate?
Być może, ale w dzisiejszych czasach, w których mantrę „czas to pieniądz” powtarza się do wręcz do obrzydzenia, Stasiuk, niczym propagator ruchu „slow life”, wydaje się nam oferować atrakcyjną alternatywę.
W jednym z czterech opowiadań, które ukazały się (w zeszłym tygodniu, nakładem wydawnictwa Czarne) pod tytułem „Grochów”, pisze: „Dziwna jest ta nasza cywilizacja. Ratuje, chroni, przedłuża nam życie. A jednocześnie czyni nas bezbronnymi wobec śmierci”. To właśnie śmierć – owiana aurą tajemnicy i baśniowości z góralskich opowieści, nagła, pozbawiająca cielesnej godności, przypominająca o bólu samotności i niepowtarzalności pewnych bytów i smaków – zwieńcza najnowszą prozę autora „Fado” oraz „Jadąc do Babadag”.
Proza Stasiuka jest czysta, pozbawiona jakichkolwiek zbędnych przymiotników i co najważniejsze – jego opisy są tak sugestywne, że są w stanie otoczyć czytelnika obłokiem ciepła doprawionego goryczą – a to, według Stasiuka, jeden z wielu elementów jakie powinna zawierać dobra książka (jakie są pozostałe elementy? Sprawdźcie sami!). Nie dajcie się zwieść tytułowi książki. Mimo że Plac Szembeka stanowi dla autora kopalnię dziecięcych wspomnień, oprócz Warszawy pachnącej węglowym dymem, poczujecie taż kurz, woń skoszonego siana, lepkie powietrze, którym oddychają chłopaki z Grochowa nad Morzem Śródziemnym... Krótko mówiąc, książka Stasiuka to kolejna zachęta do spróbowania smaku patrzenia na życie, bo o to po raz kolejny dał nam pokaz sztuki, jak to w badziewnym cudzie peryferyjnego życia dostrzec cud.