Emmanuel Macron. To już jest koniec?
Published on
Translation by:
Natalia Mierzewska[OPINIA] W zaledwie kilka miesięcy stał się politykiem, na którego Francja czekała. Zakładając ruch “En Marche”, Emmanuel Macron utorował sobie drogę do równie świeżej, co oczywistej kandydatury prezydenckiej. Do czasu. Wszystko posypało się, kiedy oficjalnie ogłosił, że zamierza kandydować. Czy na tym się skończy jego polityczna kariera?
Stało się. Po miesiącach zwlekania – niektórzy przypuszczają, że celowego – Emmanuel Macron ogłosił właśnie, że będzie startował w wyborach prezydenckich w 2017 roku. Ten niezwiązany z żadną partią i, co więcej, pozbawiony łatki prawicowca czy lewicowca 38-letni francuski kandydat pojawił się na mównicy z tym samym przesłaniem, które głosił przez ostatnie miesiące: o konieczności odnowy. Jako były zastępca sekretarza generalnego Pałacu Elizejskiego za prezydentury François Hollande’a, a później minister gospodarki w rządzie Manuela Vallsa, jak sam mówi miał okazję “zobaczyć od środka próżnię [francuskiego] ustroju politycznego”. Dziś jest wolny i może iść.
W kwietniu 2016 roku Macron z dużym rozmachem zakłada ruch “En Marche”. Jest to ruch, który ma być ponad podziałami – w końcu chodzi o dobro Francji. I trzeba przyznać, że młody wilk idzie jak burza. En Marche zrzesza w tej chwili niemal 100 000 zwolenników. W czerwcu 2016 roku, 68% Francuzów opowiada się za tym, żeby to on kandydował na prezydenta zamiast Hollande’a. Z kolei media tworzą swoją własną telenowelę, w której minister występuje w roli zdradzieckiego Brutusa, który wbił prezydentowi nóż w plecy. Stara śpiewka o synu marnotrawnym, który wszystko zawdzięcza ojcu staje się ścieżką dźwiękową francuskiego życia politycznego. Aż Macron w końcu “zabija ojca”, składając 30 sierpnia ubiegłego roku rezygnację z funkcji ministra gospodarki, przemysłu i cyfryzacji. Rozdział zostaje zamknięty, ale to nie koniec szumu medialnego wokół młodego polityka. Emmanuel chętnie afiszuje się w mediach w towarzystwie żony Brigitte. Rozpoczyna też autobusowy tour po Francji i do znudzenia powtarza, że jest jedyną osobą będącą w stanie połączyć dwie frakcje polityczne, które muszą się jakoś pogodzić: prawicę i lewicę. Macron jest pupilem kolorowych pism. Ma 38 lat, aparycję idealnego zięcia i nie ma już nic wspólnego z Pałacem, a do tego mówi o Francji z niespotykaną świeżością. W niektórych tekstach mowa jest nawet o “generacji Macron”, w nawiązaniu do sporej ilości zawiedzionych dotychczasową polityką młodych francuzów, którzy wraz z En marche ruszyli zmieniać swój kraj. Setki okładek, tysiące artykułów o człowieku, który nie złożył nawet jednej konkretnej propozycji wyborczej.
Wszystko zdawało się prowadzić do objęcia stanowiska przez tego, któremu wszyscy ustąpili miejsca. Tyle tylko, że świat nagle się zmienił. W Stanach Donald Trump został prezydentem. We Francji, po prawyborach prawicy i centrum, do debaty publicznej powróciły istotne, lękotwórcze tematy bezpieczeństwa i imigracji. Poważne, trudne tematy, nie przystające do błyszczącego papieru kolorowych pism. Ze swoimi autobusami i poczciwą prezencją, Emmanuel Macron stracił nagle siłę przebicia. Co gorsza, dla wielu stał się “zwykłą karawaną na ideologicznej pustyni”. Wystarczy zajrzeć na platformy społecznościowe (kiedyś znacznie bardziej wyrozumiałe) by przekonać się, że młodego ulubieńca Francuzów, jeszcze do niedawna łączonego z przyszłością kraju, brutalnie sprowadzono do swojej “niechlubnej” kondycji: bankowca, klasycznego reprezentanta elit, który przemawia tylko do “start-upersów” w adidasach. W pół roku po założeniu swojego ruchu, zdaje się, że to cały świat – nieufny wobec wszystkich, polityków, instytucji, sondaży i mediów – zapadł się wraz z upadkiem kandydatury Emmanuela Macron. Najmłodszemu kandydatowi nie pozostaje więc nic innego, jak tylko przedstawić prawdziwy program polityczny i przekonać wyborców, że reprezentuje coś więcej, niż tylko ruch społeczny. I że to nie prawda, że nie ma już nic.
Translated from Emmanuel Macron : le vent l'emportera