Co się stało z ikonami Solidarności?
Published on
Co robią dziś, w 25 rocznicę powstania Solidarności? Czy odnaleźli się we współczesnej rzeczywistości i czy Polska, o jaką walczyli, jest tą "wyśnioną"?
Wałęsa, Walentynowicz, Gwiazda, Modzelewski, Bujak, Mazowiecki – nie tak dawno, bo w latach osiemdziesiątych, Ikony Solidarności, nazwiska które znali wszyscy i ludzie których każdy szanował. Każde z nich dowiodło, że "chcieć to móc", wszyscy razem, ale również jako indywidualności dali świadectwo, że nawet w najtrudniejszych warunkach nie można pozostawać biernym i że każdy, nawet najzwyklejszy człowiek, może wpływać na kształt teraźniejszości i przyszłości. Swoją postawą dawali nadzieje na "lepsze jutro", pokazali, iż porozumienie jest kwestią determinacji w działaniu i dobrej woli w porozumieniu się.
Ile życiorysów, tyle odpowiedzi na te pytania. Jedno tylko wydaje się być wspólne - życie wszystkich tych osób po roku ’90 uległo diametralnej zmianie i nie sposób oprzeć się przekonaniu, że wywalczona demokracja nie spełnia ich oczekiwać i nie jest "tym", o co tak zawzięcie walczyli.
Co dzieje się z nimi teraz?
Solidarnościowcy po ’90 roku przyjęli różne postawy. Jedni pozostali na scenie politycznej i w mniejszym lub w większym stopniu mają wpływ na jej kształt, inni natomiast całkowicie wycofali się z życia publicznego. Najbardziej wyrazista osobowość – Lech Wałęsa – pierwszy po II wojnie światowej prezydent polski wybrany w wolnych wyborach szybko przekonał się, czym jest demokracja. Po pierwszej kadencji prezydenckiej, którą zapamiętamy również jako czas "wojen na górze" przegrał starcie o drugą kadencję z kandydatem obozu postkomunistycznego - Aleksandrem Kwaśniewskim. Niepowodzenie partii założonej przez Wałęsę w wyborach parlamentarnych oraz kolejna klęska w wyborach prezydenckich w 2000 roku pokazała, że ten Lech Wałęsa, który jeszcze na początku lat ’90 był swego rodzaju "idolem" społeczeństwa, traci zaufanie i tak, jak kiedyś Polacy gotowi byli "oddać swoje życie" w jego ręce, tak teraz wolą, by był raczej komentatorem życia publicznego niż bezpośrednim uczestnikiem polskiej sceny politycznej. Jeden z głównych doradców Wałęsy - Tadeusz Mazowiecki - pierwszy niekomunistyczny premier Polski, również z roku na rok tracił poparcie i zaufanie społeczeństwa. Przegrał wybory prezydenckie z kandydatem "znikąd", Stanem Tymińskim. Jego kariera polityczna odtąd zdecydowanie bardziej rozwijała się na arenie międzynarodowej (był między innymi specjalnym przedstawicielem KBWE w Bośni, aktualnie jest honorowym członkiem Partii Demokratycznej, uczestniczy w debatach oraz licznych prelekcjach na uczelniach).
Podobny scenariusz miał miejsce w przypadku Zbigniewa Bujaka. Początkowo cieszący się dużą popularnością polityk z roku na rok, z wyborów na wybory, tracił popularność. W 2002 roku startując w wyborach na prezydenta Warszawy zdobył jedynie 3% poparcia. Porażka ta zakończyła jego karierę polityczną. Aktualnie Bujak podobnie jak Mazowiecki i Wałęsa pełni jedynie rolę komentatora życia publicznego. Natomiast Karol Modzelewski, senator pierwszej kadencji sejmu, bardzo szybko wycofał się z czynnego życia politycznego na rzecz kariery naukowej. Jest wykładowcą między innymi na Uniwersytecie Warszawskim. Nie uprawia czynnej działalności politycznej. Od czasu do czasu zabiera jedynie głos w sprawach publicznych. W ostatnich wyborach prezydenckich był członkiem komitetu wyborczego lewicowego kandydata Włodzimierza Cimoszewicza.
Zupełnie inaczej potoczyło się życie Anny Walentynowicz oraz Andrzeja Gwiazdy. Żadne z nich nigdy nie piastowało stanowisk państwowych i czynnie nie zajmowało się polityką. O Walentynowicz słyszymy jeszcze czasem – szczególnie ostatnio przy okazji jej głośnych protestów dotyczących filmu Volkera Schlöndorffa, mającego powstać na podstawie jej biografii. Walentynowicz uważa, że reżyser ukazuje nieprawdziwą historię ruchu robotniczego. Gwiazda natomiast całkiem odszedł w cień. Pojedyncze informacje na ich temat mogliśmy znaleźć jedynie przy okazji relacji z obchodów powstania Solidarności.
Upadek ideałów
We wszystkich tych historiach ważne jest jeszcze jedno - wszyscy Ci ludzie w latach ’80 byli sojusznikami i wspierali się nawzajem. Teraz natomiast, w roku obchodów 25-lecia Powstania Solidarności, oraz roku wyborów, okazuje się, że poza sporadycznymi przypadkami, środowisko solidarnościowe jest skłócone i bardziej ze sobą walczy niż się wspiera. Po raz pierwszy wybory rozegrały się nie tak jak bywało do tej pory tzn. pomiędzy obozem prawicowym reprezentowanym przez byłych i obecnych działaczy Solidarności a obozem lewicowym reprezentowanym w dużej mierze przez byłych członków Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Tym razem prawdziwa rywalizacja zarówno w wyborach parlamentarnych jak i prezydenckich rozegrała się pomiędzy partiami i działaczami, którzy wywodzą się z obozu Solidarnościowego. To, co mogliśmy przy okazji obserwować nie napawa optymizmem. Na naszych oczach dawni sojusznicy publicznie się obrażali i wyciągali na światło dzienne sprawy, które nigdy nie powinny go ujrzeć. Zrozumiałym jest fakt, że startując w wyborach każda partia czy kandydat ma na celu wygranie, czasami jednak należy się zastanowić czy naprawdę warto do tego dążyć każdym sposobem. Kłótnie i rozpamiętywanie dawnych sporów powodują sytuację, w której młodzi ludzie przykładają coraz mniejszą wagę do zasług Solidarności, a ich szacunek budowany jest bardziej na podstawie podręczników do historii, niż tego, co obserwują w codziennym życiu publicznym. Ikony Solidarności przestały być przykładem, dla młodych ci ludzie są niezrozumiali i obojętni.