Participate Translate Blank profile picture
Image for Białoruś: milicyjna przemoc na Dzień Wolności

Białoruś: milicyjna przemoc na Dzień Wolności

Published on

Story by

Olga Rusina

Polityka

Dzień Wolności 25 marca miał być nie tylko świętem, ale też okazją do wyrażenia sprzeciwu wobec władz. W Mińsku oraz innych miastach Białorusi zebrały się liczne demonstracje, które zostały brutalnie spacyfikowane przez milicję i funkcjonariuszy sił specjalnych.

– Demonstracje trwają w ponad 30 miastach – mówi Aleś Lauczuk, dziennikarz niezależnej telewizji Bielsat. – Powodem jest brak reform, pogarszająca się sytuacja gospodarcza... Łukaszenka zobaczył masowość protestów, dlatego ostatecznie w Dniu Wolności były pacyfikowane tak brutalnie. Do 25 marca zatrzymanych zostało około 300 osób, dziś – już ponad 2000.

Kroplą, która przelała czarę, był dla Białorusinów dekret o pasożytnictwie, wprowadzający specjalny podatek dla osób bezrobotnych – co roku mają zapłacić równowartość 200 dolarów, czyli średnią białoruską pensję. Został podpisany przez Aleksandra Łukaszenkę w kwietniu 2015 roku. Na początku tego roku Białorusini zaczęli dostawać pierwsze listy ze służb podatkowych z wezwaniem do zapłacenia podatku – nazwano je żartobliwie „listami szczęścia”.  20 lutego upływał ostatni termin wpłaty należności; w razie niespłacenia groziła grzywna lub odpowiedziałność administracyjna.

W Mińsku oraz największych miastach ludzie zaczęli wychodzić na ulice, żądając już nie tylko zniesienia dekretu, ale też obniżenia cen, odwołania decyzji o podwyższeniu wieku emerytalnego; wraz z tematyką socjalno-ekonomiczną pojawiła się też polityczna – domagali się sprawiedliwych i wolnych wyborów. Pierwsza demonstracja 17 lutego była organizowana przez opozycję. W stolicy w protestach brało udział kilka tysięcy ludzi; później liczba uczestników spadła, ale demostracje stabilnie odbywały się co tydzień.

Władze były zmuszone zawiesić dekret na rok (przy czym Łukaszenka powiedział, ze nie zrezygnuje z dekretu), jednak protesty nie ucichły. Po raz ostatni tak duże demonstracje odbywały się na Białorusi w 2010 roku po wyborach prezydenckich. Zaczęły się areszty aktywistów i działaczy politycznych – w większości przypadków zostawali skazani na areszt administracyjny do 25 dni.

Największe protesty były zaplanowane na sobotę 25 marca – jest to narodowe święto Białorusinów, Dzień Wolności (25 marca 1918 roku ogłoszono niepodległość Białoruskiej Republiki Ludowej). Jednak żaden z przywódców opozycji nie dotarł na manifestację – Uładzimir Niaklajeu, pisarz i działacz społeczno-polityczny, który kandydował na prezydenta w 2010 roku, został aresztowany w Brześciu, później trafił do szpitala. Mikałaj Statkiewicz, lider opozycyjnego Białoruskiego Kongresu Narodowego, który wzywał ludzi do wyjścia na ulice 25 marca, zniknął i był uważany za zaginionego aż do poniedziałku, kiedy okazało się, że przez tem cały czas znajdował się w Izolatorze (areszcie – red.) Śledczym Komitetu Bezpieczeństwa Narodowego. Niaklajeu i Statkiewicz wracali z Polski, gdzie brali udział w dyskusji dotyczącej sytuacji na Białorusi.

Pomimo braku wyraźniej organizacji i aresztów aktywistów, świadkowie mówią o tysiącach protestujących w stolicy. Sobotnie wydarzenia w Mińsku oraz kilku innych miastach były relacjonowane przez blogerów i aktywistów w Internecie; pisali, że w stolicy protestującym nie udało się nawet dojść do planowego miejsca demonstracji przy Akademii Nauk, ponieważ milicja oraz OMON (oddziały sił specjalnych) zatrzymywali ludzi jeszcze po drodze i wsadzali do autobusów. Pretekstem był brak oficjalnego zezwolenia na przeprowadzenie demonstracji.  Na posterunkach milicji wylądowało też kilku zagranicznych dziennikarzy.

Jeszcze kilka dni przed Dniem Wolności Łukaszenka skomentował liczne areszty jako „przeciwdziałanie zagrożeniu terrorystycznemu".

Po licznych pobiciach i zatrzymaniach, w Internecie pojawiły się komunikaty wzywające do wyjścia na ulice o 12 następnego dnia, celem okazania solidarności dla aresztowanych aktywistów. Jednak siły specjalne były na to dobrze przygotowane.

 – W Brześciu jak tylko człowiek po prostu wchodził na plac i się zatrzymywał, od razu łapała go milicja – opowiada Aleś Lauczuk.

Uważa również, że nawet jeśli teraz protesty osłabną, bliżej września znowu nabiorą siły:

 – Będzie lato, ludzie zajmą się domem, lub pojadą na odpoczynek... Natomiast we wrześniu problem znów się zaostrzy – trzeba będzie wyprawić dzieci do szkoły, a pieniędzy jak nie było, tak nie będzie, nic się nie zmieni. Władza nie ma skąd teraz wziąć kasy, jedyne co teraz ma, to wojsko – mówi.

– Zobaczyliśmy, na co idą nasze podatki. Funkcjonariusze sił specjalnych mają drogie niemieckie automaty, widzieliśmy armatki wodne za 300 tysięcy dolarów. Tymczasem ze stron internetowych związanych z  Ministerstwem Spraw Wewnętrznych zniknęły zdjęcia milicjantów, pozwalające na ich identyfikację – dodaje.

Lauczukowi udało się odwiedzić w szpitalu Uładzimira Niaklajeua. 

– Jego de facto porwano. Noc spędził w areszcie. To jest człowiek w podeszłym wieku (Niaklajeu ma 70 lat – przyp. red.), poczuł się źle... Teraz leży na oddziale neurologicznym. Gdy próbowaliśmy dotrzeć do niego w szpitalu, przeszkadzano nam, mówiono: albo jedziecie do domu, albo do MSW. Gdy już wychodziliśmy, zobaczyliśmy, że budynek jest otoczony przez milicję, udało się nam stamtąd umknąć – opowiada Lauczuk. – Aresztowania są błyskawiczne. Na Łarysę Ściriakową, też dziennikarkę, w ciągu jednego dnia zostało sporządzonych 6 protokołów.

Sam Lauczuk wraz z żoną również został aresztowany na demonstracji 18 marca w Kobrynie. Nagrywali protestujących; cały sprzęt im zabrano i zniszczono.

Nastroje wśród ludzi się zmieniają. Maksim Mirowicz, białoruski bloger, opowiada:

– Byłem na protestach w Mińsku. Ludzi było bardzo dużo, tysiące osób. Byłem zaskoczony tym, że pojawiło się wiele osób w starszym wieku, 50-60 lat, ktore tradycyjnie były uważane za „wyborców Łukaszenki”. Co do tego, dlaczego tak brutalnie spacyfikowano demonstracje, nie mam jednego zdania. Pojawiają się opinie, że ktoś z otoczenia Łukaszenki (być może to ktoś podwładny rosyjskim służbom specjalnym) straszy go „scenariuszem ukraińskim”. To, co się wydarzyło w ciągu ostatnich dwóch dni, rozzłości ludzi jeszcze bardziej. Ostatnio na demonstracje przychodziło dużo osób, które wcześniej wspierały Łukaszenkę. Jego poparcie o w społeczeństwie szybko spada. Jest to jednokierunkowy i ciągły proces, ponieważ sytuacja ekonomiczna pogarsza się, a władze nie mają żadnych rozwiązań, które mogłyby to zatrzymać.

 

– Przywrócenie sankcji ze strony UE jest mało prawdopodobne. Skłoniłoby to władze do ponownego zbliżenia się z Rosją, a tego Europa bardzo by nie chciała i Łukaszenka z tego sobie doskonale zdaje sprawę – uważa bloger.

W poniedziałek odbyły się dziesiątki procesów sądowych dotyczących osób aresztowanych w ciągu weekendu. Wiekszość ludzi dostała od 10 do 25 dni aresztu. Aktywista Roman Protasiewicz dostał 10 dni za rzekome przeklinanie w stosunku do funkcjonariuszy. Gdy okazało się, że jest nagranie jego zatrzymania, na którym widać, że nie przeklina, sędziowa odmówiła jego obejrzenia. 15 dni dostał dziennikarz Aleksandr Borozenko. Aktywista Aleś Logwiniec został aresztowany dzień przed przeprowadzeniem demonstracji przy wejściu do własnego domu, podczas zatrzymania został pobity – miał wstrząs mózgu i złamany nos. W poniedziałek dostał 10 dni aresztu, funkcjonariusze stwierdzili, że uszkodzenia Logwiniec spowodował sam przez „bicie się głową o siedzenie samochodu”.

Białorusini mieszkający za granicą twierdzą, że nawet nie zastanawialiby się, czy iść na protesty.

Olga Romejko, 26-latka z Krakowa, mieszkająca w Polsce od 3 lat:

 – To, co teraz się dzieje na Białorusi to szczyt zniewagi dla białoruskiego narodu, dla wolności, dla prawdy ... Gdybym tam była, to bym poszła, koniecznie! Mam znajomych, którzy tam byli – jest to rodzina z małym dzieckiem – oni są przerażeni skalą bezsensu i absurdu, przedmiotowym traktowaniem ludzi przez władze, tym, że to może się dziać w Europie w XXI wieku i że ludzie są w zasadzie bezradni, a cały świat milczy i udaje, że nic się nie dzieje. Podzielam wszystkie ich uczucia.

Alesja Sawczuk z Brześcia, studentka Uniwersytetu Jagiellońskiego:

 – Na pewno brałabym udział we wszystkich protestach, które były poprzednio (tzn. jesienią, zimą, nawet wiosną do 25 marca). Oczywiste było to, że Święto Wolności w Mińsku nie minie pokojowo. Rozumiałam, że mogłabym zostać aresztowana w razie mojej obecności na Marszu Wolności, a matka z ojcem mają państwowe zawody, więc mój areszt doprowadziłby np. do zwolnienia ich z pracy...

 Zakładałam także to, że ludzi będzie o wiele mniej, niż milicji (można dojść do tego wniosku na podstawie poprzednich marszów), przez co porażka marszu w Mińsku była ewidentna. W Brześciu (gdzie uczyłam się w liceum) i Grodnie także były protesty, ale milicja nie skupiała się na miastach obwodowych.

Alesja uważa, że opozycja musi przede wszystkim zdobyć poparcie ludzi w całym kraju, a nie tylko w Mińsku.

 – Należałoby zorganizować takie marsze (ale o wiele liczniejsze) w miastach obwodowych i rejonowych, aby w ten sposób zachęcić do udziału ludzi z małych miejscowości (w marszach bierze udział głównie intelektualna elita Białorusi i młodzież z wielkich miast) i zreorganizować struktury „obrony”.

Wspomina także relacje jej znajomych i przyjaciół, którzy uczestniczyli w marszach:

– Mąż mojej znajomej został aresztowany, gdy wracał z pracy. Milicjanci rzucili się na niego z pałkami i wrzucili do furgonetki z innymi ludźmi (staruszkami, kobietami, dziećmi). Kilka godzin nie było żadnej informacji na temat jego lokalizacji. Za jakiś czas zadzwonił i powiedział, że został aresztowany, ale wypuszczono go, bo pewien dziennikarz sfilmował całe zajście. Później wspomniana koleżanka pokazywała zdjęcia jego rąk, całych w sińcach. iB

Story by