Alicja w Kraju Białoruskim – relacja z wyborów lokalnych
Published on
Przedstawiamy relację Olgi Karatch, białoruskiej opozycjonistki i obrończynie praw człowieka, z jej udziału w wyborach lokalnych na Białorusi. Mimo, że głosowanie i oficjalne wyniki już za nami, świadectwo Olgi nie traci na aktualności - można je niestety traktować jako uniwersalny obraz stanu białoruskiej polityki.
Uwielbiam questy. W przeciwnym razie nie zostałabym politykiem. Inaczej jednak niż w grach komputerowych, moja misja wejścia w skład Rady Miasta zaczęła się od masy zagadek jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem gry. Przy rejestracji kandydatury został mi doręczony do rąk własnych list z Urzędu Skarbowego. Dlaczego tylko mi? Dlaczego rękami Przewodniczącego Komisji Wyborczej? Wysłałam te pytania drogą pocztową do Urzędu Skarbowego. Wciąż nie otrzymałam odpowiedzi.
“Curiouser and curiouser”
Zupełnie jak Alicja w Krainie Czarów stwierdzam, że rzeczy przybierają coraz dziwniejszy obrót. Niedawno okazało się, że samochody moich bliskich figurują na policyjnej liście skradzionych aut. Kulminacyjnym punktem tej zagadki było zarekwirowanie 7 kwietnia samochodu mojego męża. Fakt, że za kierownicą siedział jego prawowity właściciel najwyraźniej nie robił policji różnicy. Ten typ logiki wynaleziony przez witebskich policjantów jest czymś niezrozumiałym nawet dla kolegów po fachu. Jakież było zdziwienie funkcjonariuszy komendy wojewódzkiej, gdy w „skradzionym” samochodzie odnaleziono 10 000 egzemplarzy legalnie zarejestrowanej gazety, „Vitebski Kurier”, jedynego opozycyjnego medium w moim regionie. Gdy funkcjonariusze zadzwonili do komendy w Witebsku, ta szybko rozwiała wszelkie wątpliwości: rekwirując samochód funkcjonariusze chcieli przede wszystkim zarekwirować nakład gazety.
“A teraz dam wam sprawiedliwe ostrzeżenie” – krzyknęła czerwona Królowa [...] - Ścięci musicie być albo wy, albo wasze głowy, i to bezzwłocznie! Wybierajcie!”
Zorganizowanie spotkania z wyborcami było prawdziwym wyzwaniem. 10 kwietnia reprezentująca mnie osoba wysłała do jednostek administracyjnych witebskiej dzielnicy Oktiabrski zawiadomienie o moich spotkaniach z wyborcami, jakie miały odbyć się w dniach 12-14 kwietnia w pobliżu ich osiedli. Reakcja była szybka. Oficjalna odpowiedź #01-19/19В podpisana przez V.A. Galanova, Pierwszego Zastępcy Szefa Administracji brzmiała: „[...] jedynym dopuszczalnym miejscem na zorganizowania spotkania z wyborcami jest scena na wolnym powietrzu usytuowana przy ulicy 63-1 Pravdy”. Niech będzie.
14 kwietnia zadzwoniłam do trzech pozostałych kandydatów z mojego okręgu wyborczego, aby zaproponować wspólną debatę w jedynym właściwym miejscu na ulicy 63-1 Pravdy. Żaden z kandydatów nie miał na ten czas przewidzianych innych spotkań. A jednak... około 18:00, na krótko przed zaaranżowanym przeze mnie spotkaniem z wyborcami, dostałam telefon z informacją od kogoś, kto przedstawił się jako A. K. Kondratovich, zastępca szefa administracji dzielnicy Oktiabrski, że moje spotkanie musi być odwołane, ponieważ inny kandydat już wcześniej zarezerwował to miejsce i nie życzy tam sobie mojej obecności.
Zawsze byłam zdania, że na Białorusi niezależny kandydat musi dysponować bardzo szczególnymi zdolnościami, jak na przykład poruszanie się z prędkością światła.
Zawsze byłam zdania, że na Białorusi niezależny kandydat musi dysponować bardzo szczególnymi zdolnościami, jak na przykład poruszanie się z prędkością światła. Ja miałam jedynie 3 600 sekund na działanie. Nie miałam czasu, by zawiadomić wyborców o odwołaniu spotkania, ale musiałam ich ochronić przed oficjalnymi oskarżeniami o branie udziału w nielegalnym zgromadzeniu. Szybko przefaksowałam zażalenie na otrzymaną decyzję do Regionalnej Komisji Wyborczej. Z kserem listu pana Galanova, w którym wyznacza mi spotkanie z wyborcami na 62-1 Pravdy, wyruszyłam na spotkanie z wyborcami.
Miejsce było rzeczywiście już zajęte. Uniwersytecki klub taneczno-wokalny został strategicznie rozmieszczony na całej scenie. Czy jego przedstawiciele wypełnili dokumenty z prośbą o możliwość korzystania z miejsca w tym dniu? Wątpię... Kandydat, który rzekomo jeszcze przede mną zarezerwował salę, stał pokornie obok sceny. Próbowałam przedyskutować z nim problem i znaleźć kompromisowe wyjście z sytuacji, ale nie byłam w stanie wydobyć z niego słowa. Oczywistym było, że nie spotka się tego dnia z żadnym wyborcą, ani swoim, ani moim. 15 kwietnia Regionalna Komisja Wyborcza wystosowała w stosunku do mojej osoby reprymendę za zakłócenie spotkania wyborczego innego kandydata.
Im dalej w czasie tym wydarzenia stawały się „curiouser and curiouser”. Moje spotkania z wyborcami wzbudzały wielkie zainteresowanie władz. Na każdej debacie mogłam liczyć na obecność przedstawicieli policji, w tym szefa komendy powiatowej we własnej osobie, uczestniczących w moich spotkaniach w czasie pracy.
15 Kwietnia miałam długą rozmowę z władzami powiatu, w czasie której zdołaliśmy wypracować pewien kompromis odnośnie moich spotkań z wyborcami. Moja misja „wybory” trwa. Wkrótce okaże się, ile warte są oficjalne deklaracje. Choć nie mogę obyć się przeczuciu, że czekają mnie coraz dziwniejsze wydarzenia.
Na kilka dni przed głosowaniem Olga wysłała do redakcji tekst, który rozpoczynał się słowami: „Zadzwoniło do mnie dwóch członków Komisji Wyborczej i poinformowało, że moja kandydatura do wyborów została anulowana. Powodem było rozdawanie dzieciom w moim regionie wyborczym zielonych balonów. Balony nie miały oczywiście na sobie żadnego imienia, ani mojego ani innej osoby. […] Podejrzewam, że jeśli nie za balony, mogłabym być skreślona z listy wyborczej za zielony szalik”.
Zdj.: Jedynka © pareeerica/Flickr; plakat: © -mik-/Flickr; Łukaszenka © Tarkowski;Olga © Natalia Sosin