24 godziny w Kabulu
Published on
Translation by:
katarzyna widawskaDziennik wygnanej z Afganistanu, w którym zakochała się pomimo wszechobecnych pocisków i przepaści kulturowej. Dziennik ten pozwala lepiej zrozumieć pracę działaczy humanitarnych.
Po dość monotonnych studiach na wydziale prawa wyjeżdżam jako członek jednej z francuskich organizacji pozarządowych, na sześć miesięcy do stolicy afgańskiej w poszukiwaniu „przygód”. Dwa lata później nadal tu jestem. Nadal zakochana w tym kraju. No może z wyjątkiem rannych pobudek, zbyt wczesnych jak dla mnie.
4:30 Pobudka o wschodzie słońca za sprawą doniosłego głosu muezina. W programie dnia na dzisiaj przewidziany jest jeszcze przegląd projektu mikrokredytu w wiosce w okolicy Kabulu. Oznacza to niemal czterogodzinną podróż po wyboistej drodze, podczas której ma się wrażenie jakby się toczyło walkę z własnym samochodem. Mój współpracownik postanawia dać mi wykład z poezji afgańskiej, poprzedzony szczegółowym opisem ostatnich burzliwych 20 lat Afganistanu. Tymczasem nawet teraz niektórzy urzędnicy międzynarodowi myślą, że mają rację mówiąc, że rok w którym żyją muzułmanie „Naw Roz Tabrik” czyli rok 1384 doskonale odzwierciedla poziom ich rozwoju intelektualnego i gospodarczego... Bardzo wymowne.
Ciężka praca
Przybywam do wioski w której zostaję w należyty, gościnny sposób przyjęta. Stosuję się do rytuału powitalnego, który jest nieodłącznym elementem każdego spotkania. I od razu zostaję zasypana licznymi pytaniami: Jak się pani ma? Czy wszystko w porządku? Czy dobrze się pani czuje? Jak się ma pani rodzina? A jak dzieci? Po czym przystępujemy do posiłku, spożywanego na poduszkach na podłodze. Menu dnia: szary ryż, kawałek mięsa umoczonego w oleju, czerwona fasola i winogrona. Na dzisiaj jeszcze przewidziane spotkanie z wieloma lokalnymi urzędnikami i rodzinami osób korzystających z mikrokredytu w celu zbadania rezultatów wprowadzonego przez nas projektu mikrofinansów. Często nasi gospodarze skarżą, że ONG nie podejmuje żadnych konkretnych
działań. Często słyszę: „Jeśli udzielacie nam mikrokredytu to czy nie moglibyście przy okazji wybudować nam też studni albo kupić traktora?”
Odbiór ONG w Afganistanie jest dwojaki: z jednej strony mamy takiego „pana X.”, który skarży się, że odbudowa kraju nie idzie zbyt szybko, ujawnia korupcję niektórych organizacji (głównie tych, które przyjmują status organizacji pozarządowej tylko po to aby w łatwy sposób uzyskać fundusze od przyznających je organizacji i żeby jako beneficjanci programów odbudowy Afganistanu nie płacić podatków od uzyskanych przychodów), a z drugiej strony bardzo lubi lokalne organizacje pozarządowe, gdyż na przykład naprawiły mu jego kanał nawadniający.
Do tego dochodzą jeszcze Talibowie i Alkaida, którzy - obwiniając za całą sytuację w Afganistanie organizacje międzynarodowe - potrafią zabić tak po prostu ich działaczy. Mimo wszystko niektóre skargi są jednak uzasadnione. Przybycie tak dużej liczby organizacji pozarządowych, które miało miejsce w 2002 roku spowodowało wiele problemów koordynacyjnych. Poza tym dla zwykłego Afgańczyka, który przeżył 25 lat w kraju dotkniętym wojną i biedą, widok tylu obcokrajowców poruszających się po ulicach w wielkich samochodach i wyglądających na zadowolonych z życia, a nie mogących pomóc lokalnej ludności jest trudny do zaakceptowania.
Pomoc humanitarna - biznes jak każdy inny
Jest godzina 15. To już piętnasta propozycja wypicia herbaty i piąta z której skorzystałam. Bardzo trudno jest odmówić afgańskiej gościnności. Afganki co chwilę mnie pytają czy jestem mężatką. Kiedy zaprzeczam przyrzekają się modlić w mojej intencji, aby jak najszybciej udało mi się znaleźć męża. „W Pani wieku (27 lat) to już najwyższy czas”. No ale w kraju w którym średnia długości życia wynosi 42 lata takie stwierdzenie wcale nie dziwi.
Spieszymy się, aby zdążyć do Kabulu przed nocą. Jesteśmy umówieni na kolację z przedstawicielem fundacji, która finansuje nasz projekt. Najważniejsze w tym spotkaniu to aby być miłym i zawsze się zgadzać z naszym sponsorem. Głównie dlatego, że nie ma zbyt wielu innych możliwości finansowania, a jeśli finansowanie organizacji pozarządowych zostanie wstrzymane, to jako pracownik takiej organizacji stracę pracę. Pomoc humanitarna stała się biznesem. Organizacje pozarządowe muszą być kompetentne, opłacalne i muszą się rozrastać. Ta zmiana podejścia, zapoczątkowana kilka lat temu przez sponsorów przyczyniła się do wypromowania profesjonalnej branży, która do tej pory była w powijakach. Wolontariusze zostali zastąpieni przez ekspertów, dzięki którym akcje humanitarne stały się skuteczniejsze. Wszystkie lub prawie wszystkie organizacje pozarządowe średniej wielkości musiały dokonać radykalnego wyboru: stać się bardziej profesjonalnymi albo przestać istnieć.
Bezpieczeństwo, alkohol i pociski
Tymczasem dla ludzi zajmujących się działalnością humanitarną życie codziennie nie jest już tak trudne jak było bezpośrednio po wojnie: prysznice zastąpiły wiadra z wodą. Problemy z brakiem prądu też już zniknęły. Dzielnice pracowników ONZ wyglądają jak wysepki szczęścia w kraju pogrążonym w totalnej ruinie. Jeśli złamiemy niektóre zasady bezpieczeństwa to uda nam się nawet wyjść do restauracji. Wycieczki na południe kraju odbywają się pod eskortą uzbrojonej po zęby afgańskiej policji. Tak więc możliwości rozrywki są nieco ograniczone. Zostaje tylko wieczór filmowy pod chmurką organizowany przez i dla młodych pracowników organizacji humanitarnych, którzy żyją tu tak jakby mieszkali w Paryżu lub Nowym Jorku mając w nosie chusty i tradycje.
Wieczór ten przerywany wystrzałami pocisków kończy się zazwyczaj w schronie, gdzie łatwiej umrzeć z powodu klaustrofobii niż z powodu zabłąkanej kuli. Dlatego nie dziwi fakt, że ci młodzi ludzie głównie poświęcają się albo pracy albo piciu alkoholu.
Jutro, znowu usłyszę o 4:30 wezwanie do modlitwy... Dlaczego tu zostaję? Aby kontynuować naukę o tej skomplikowanej i sprzecznej, ale jakże zadziwiającej kulturze. I aby przekonać się jak zakończy się ta powieść pod tytułem „Odbudowa kraju”.
Translated from 24 heures à Kaboul